Cochise – „The World Upside Down”

Może i „The World Upside Down” od białostockiego Cochise to nie najlepszy album w ich dyskografii, ale jest to zarazem płyta, na której zespół po raz pierwszy tak odważnie wyszedł ze swojej strefy komfortu, by poszukać nowego.

Tego typu krążki są przede wszystkim dowodem na to, że muzycy poszukują, eksperymentują, nie zamykają się w czterech ścianach własnego brzmienia, zupełnie nie dopuszczając do niego najmniejszego powiewu świeżości. Oczywiście grunge i rock podkręcony wokalami momentami brzmiącymi niczym proroctwa to nieustannie gatunkowa dominanta Małaszyńskiego i spółki – takie kawałki jak „All The Things”, „Correct Me” czy „Black Flag” to nic czego Cochise wcześniej nie graliz lepszym bądź gorszym skutkiem.Rasowe, solidne kawałki dla zatwardziałych fanów klasycznego oblicza Cochise.Są też rzeczy dla kapeli typowe, ale jednak wybijające się poziomem – tu wypada wspomnieć ładnie przyrdzawione, ale wciąż wpadające w ucho „Look Through The Leaves” czy bluesujący w mrocznych tonach „Wish”.

Niemniej „The World Upside Down” wyróżnia się nutami dla Cochise zupełnie nieoczywistymi. Numer tytułowy na przykład to wichura pomysłów, jakby znerwicowany kawałek zmienia barwy jak w kalejdoskopie i sprawia wrażenie złożonego z przynajmniej trzech różnych utworów, taka cochisowa wersja System of a Down. „Higher Love” to czystej krwi pop-rock z radiowych list przebojów – rześki, chwytliwy, wesoło bujający, koncertowy pewniaczek. „Zing” prowadzi świetna melodia, by w końcowej fazie dać się ponieść rozradowanemu, słonecznemu gospelowi; „GimmeDanger” (cover The Stooges) przykuwa uwagę motoryką i znaną z Neila Young nonszalancją, a zamykający krążek „Z Nieba w Niebo” jest urodziwą pościelówką na fortepian pod pompowaną partiami „anielskich” smyków.

I o ile do materiału nie można mieć większych zastrzeżeń, bo to solidna dawka gitarowych dźwięków ładnie podkolorowana fragmentami dla bandu mniej oczywistymi, todo „The World Upside Down”, zresztą tak jak i do poprzedniego „Exit: a Good Day to Die”, mam jedno zastrzeżenie – płyta brzmi płasko i sucho. Brak jej dynamizmu. Są na krążku momenty aż proszące się o więcej psychodeliki czy heroinowego brudu, jakiegoś dreszczu obcowania z muzyką niebezpieczną, ale tego nie wyciągnięto podczas masteringu. Brakuje tu tłuszczu, bardziej soczystego basu i masywniejszej, wypchniętej nieco do przodu perkusji (tym bardziej że Adam Galewski obtłukuje bębny aż miło). Gitary Wojtka Napory są rdzawe, odpowiednio przybrudzone, grunge’owe, ale nie charczą z głośników jakoś specjalnie potężnie. Za to wokal Małaszyńskiego jest wyciągnięty przed scenę, nie najlepiej wkomponowany pomiędzy instrumenty. Ten materiał sporo by zyskał, gdyby inaczej pokręcić pokrętłami konsolety podczas produkcji, zbudować sound bardziej mięsisty i lepki, taki jak, chociażby na świetnym „The Sun alsoRises for Unicorns”. Mam też wrażenie, że w drukarni nastąpiło jakieś nieporozumienie, bo jakość grafik jest, delikatnie mówiąc słaba.

Oczywiście przyjemności z odsłuchu „The World Upside Down” wciąć jest spora, ale i tak największy szacunek należy się zespołowi za bądź co bądź odważne i w gruncie rzeczy w większości udane próby otwarcia się na stylistyki do tej pory z Cochise nie utożsamiane.

Reklama

Ocena: 7/10

Gatunek: Rock

Recenzował: Grzegorz Bryk

Po więcej tekstów Grzegorza zapraszamy na https://polkazwinylami.wordpress.com/

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *