Zdecydowana większość ludzkości w ogóle nie zmartwychwstaje. Frontside robi to po raz drugi. Zdają się być niezniszczalni. Zapowiadają, że to oni zniszczą świat.
Jaką siłę będzie miała fala uderzeniowa, którą dla nas szykują? Ile brakowało do tego, by jednak wydali ostatnie tchnienie? Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Czytelniku – jesteś zatem na (nie)dobrej drodze…
Frontside nie pierwszy raz powstaje z martwych. Ile trwał ten okres i czy było blisko rozpadu?
Mariusz „Demon” Dzwonek: Blisko rozpadu nie było, ale faktycznie sytuacja była poważna. Zupełnie jak wtedy, kiedy odszedł od nas Astek. Drugi raz stanęliśmy przed faktem, kiedy to frontman – osoba mocna kojarzona z zespołem – po prostu znika. Mieliśmy taki czas – chyba lata 97-99, może trochę później – że zawiesiliśmy działalność po kasecie demo „Moja własna tolerancja” na ok. 1,5 roku. Prawie 2 lata nic nie robiliśmy, ale wtedy to się wiązało z tym, że mieliśmy dużo zajęć – szkoła, praca, a na zespół poświęcaliśmy mnóstwo czasu. Czasami organizowaliśmy trzy próby w tygodniu. Do tego czasem dochodził do tego koncert i w sumie nic z tego nie wynikało. Ani to, że mamy jakąś wytwórnię i wydajemy płytę, ani poważne koncerty. Był taki czas, kiedy dużo graliśmy z zespołami ze sceny hardcore’owej. Jeździło się za za darmo pociągiem. Nawet nie mieliśmy samochodu czy busa. To nie były te czasy, kiedy zespoły się organizowały i wszystko było profesjonale. Byliśmy zmęczeni i zawiesiliśmy działalność. Pojawiła się okazja, żeby wystąpić przed zespołem Madball w katowickim Mega klubie. Wtedy zespół po raz pierwszy powstał z popiołów. Nie pamiętam, który to był rok. Może dwutysięczny, a może ’99.
Ostatnia przerwa trwała 3 lata. Właściwie od wybuchu COVIDu nie mieliśmy prób. Praktycznie nie widywaliśmy się jako kapela. Koleżeńsko cały czas utrzymywaliśmy kontakt. Zespół był uśpiony dlatego, że wyszliśmy z założenia, że to nie jest dobry czas na to, żeby robić nowy materiał. Z drugiej strony trzeba było dbać o swoją pracę oraz swoje interesy i to było wtedy najważniejsze. Widzieliśmy się raz w komplecie pięcioosobowym, kiedy robiliśmy zdjęcie do kalendarza charytatywnego twórców i artystów z ziemi Zagłębia. Tak to zupełnie nie widzieliśmy Aumana. Dlatego byliśmy zaskoczeni, że zrezygnował akurat wtedy, kiedy zespół nie wymagał dużych poświęceń. Frontside na tamten czas nie stanowił wyboru między pracą a rodziną itd. Tak jak mówię – zupełnie nic nie robiliśmy. Gdy dowiedzieliśmy się, że odchodzi, to przyjęliśmy to z chłodną głową. Nie chcieliśmy rozstawać się w atmosferze złej krwi i nie spowodowało to jakichś szaleńczych, nerwowych ruchów. Nie od razu zajęliśmy się poszukiwaniem nowego wokalisty. Wiedzieliśmy, że są ważniejsze rzeczy w naszym prywatnym życiu do ogarnięcia niż kręcenie zespołu na szybko i robienie tego w nerwowej atmosferze. Bodajże dopiero po roku, czy po półtorej, ogłosiliśmy, że szukamy wokalisty. W maju? Czerwcu? Jakoś tak. Namnożyło się więcej sytuacji kontaktowych między nami. Oczywiście widywaliśmy się na koncertach, kiedy te wróciły. Zaczęliśmy gadać o reaktywacji Frontside – że chyba to już jest odpowiedni moment…Stwierdziliśmy, że musimy zmienić też miejsce prób. Wyjechaliśmy z Sosnowca. Mamy próby w Krakowie. Robiliśmy kanciapy, co też było fajne i inspirujące. Powoli każdy wrócił do obcowania z instrumentem.
Przez 3 lata nie grałem na gitarze. Daron gra, bo w całej tej sytuacji COVIDowej został m.in. nauczycielem. Prowadzi lekcje gry na gitarze, poznał bardzo dużo teorii muzyki i nie opuścił tego ego zajęcia, które jest naszym hobby. Natomiast ja zupełnie zostawiłem gitarę na 3 lata.
Zdrajca!
Demon: W moim przypadku nie jest to nic nowego. Nabrałem zupełnie innej perspektywy do robienia nowych rzeczy. Słuchałem/inspirowałem się w inny sposób tym, co zawsze mi się podobało. W pewnym momencie stwierdziłem, że to chyba ten odpowiedni moment. Trzeba kogoś znaleźć. Kiedy byliśmy pewni, że mamy tego jednego wybrańca, to postanowiliśmy się z nim spotkać. Mollie był moim faworytem od samego początku i tylko z nim zrobiliśmy próbę. Po zagraniu czterech utworów wiedzieliśmy, że to był strzał w dziesiątkę.
Czyli z graniem na gitarze jest podobnie jak z jazdą na rowerze?
Demon: Myślę, że gry na gitarze się nie zapomina, natomiast inaczej patrzysz na ten instrument, jeśli nie miałeś go w ręce przez kilka lat. Po pierwsze nie masz odcisków na palcach. Biorąc ten instrument w obroty po tak długiej przerwie, to nie kojarzy się to z przyjemnością, tylko z bólem. Grałem przed telewizorem, żeby ręka znowu przypomniała sobie historię mięśniową. Minęło już ponad pół roku… w sumie mamy teraz kwiecień. No nie wiem – już nie pamiętam… kiedy zaczęliśmy próby, to jakiś czas tam minął. Od tamtej pory nie zacząłem układać żadnych numerów. Jeszcze czekam na to, żeby ograć się z gitarą. Nigdzie mi się nie spieszy i dopiero wtedy, kiedy będę siadał do gitary ze 100% przyjemnością, to zacznę ćwiczyć tak, że sam diabeł powie „kurwa… Demon wrócił”… Tak jest. To ma być przyjemność i cały czas tak do tego podchodzę. Zresztą układam tylko wtedy, kiedy jest wena. Jeszcze nie wiem, w którą stronę chcę pójść, co chcę grać. Jak się dowiem, to wtedy inaczej będę patrzeć na ten instrument, bo znajdę cel tej pracy.
Nie wiesz, w którą gatunkową stronę wyruszysz?
Demon: W naszym przypadku to nie jest takie łatwe określenie. Znajdziesz kawałki, które są typowo death metalowe, metalcore’owe, deathcore’owe, a także rockowe. Wypracowaliśmy sobie do tej pory dość szeroki wachlarz. Jeszcze nie wiemy jak to będzie wyglądało. Mamy czas. Określam to obwąchiwaniem się. Wiem, że to śmiesznie brzmi, ale to prawda! Jeszcze nie znamy się na tyle z Mollie’m. Na dzień dzisiejszy chciałby robić death metal. Death metal, który kocham, jest szybki. Ale kocham też ten wolniejszy death metal. Muzyka rockowa, na ten moment, zupełnie mnie nie interesuje.
Dlatego też chcieliśmy mieć wokalistę, który będzie potrafił pociągnąć to, co nagraliśmy wcześniej i prezentować to na żywo. Musieliśmy mieć osobę, która jest wszechstronna i nie zamknie nam drzwi w przyszłości. Może kiedy minie nam 40 lat grania, to znowu będziemy chcieli nagrać 2 rockowe płyty. Mamy 30 lat na koncie, czyli zostało 10. Nadal mam sentyment do tego gatunku. Zacząłem gromadzić płyty pudel-metalowe. Na razie nie zagraliśmy nic nowego odkąd jest z nami Mollie. Będziemy chcieli wprowadzić jakąś zmianę w brzmieniu. Jeszcze nie wiem do końca jaką, ale niech to będzie nowe otwarcie.
Siedzieliście przez kilka lat cicho, aż przestaliście, zapowiadając powrót banity. Uważacie się za wygnańców?
Demon: Zawsze uważaliśmy się za odmieńców. Zawsze uważaliśmy, że jesteśmy trochę inni. Chociażby z tego powodu, że od samego początku istnienia przyświecał nam jeden cel – robienie muzyki, która jest wypadkową gatunków, które kochamy. W tamtych czasach był to hardcore, metal i punk. Do tego dochodziło mnóstwo kapel, które zaczęły tworzyć w latach 90. fantastyczną muzykę, gdzie do rockowego grania dochodziły też funk i rap. Mam na myśli chociażby Living Colour. Co tam jeszcze było?
Limp Bizkit?
Demon: Limp Bizkit zaznaczył się później w naszych inspiracjach. Nie powiem, że nie. Trudno pominąć zespół tego formatu. Mieli i mają świetną energię zarówno na płytach, jak i na scenie. Z całego nu metalu akurat ten zespół dziwnym trafem najbardziej mi podszedł. a nie np. KoRn. Natomiast nigdy to nie była główna inspiracja. Ale, o dziwo, teraz na przykład potrafię uszanować Linkin Park. Wcześniej tego zupełnie nie słuchałem. Przechodzili obok i ani nie grzali, ani nie ziębili.
…to skąd ten szacunek?
Demon: Potrafię dostrzec melodie i harmonie, które są fajne i dobrze mi się tego słucha. Nie odkryli Ameryki z metalem, bo wcześniej przed nimi pojawili się chociażby Rage Against the Machine czy Faith No More. Mindfunk też grał fajną muzę. Inspirowało nas wszystko dookoła i byliśmy (nadal jesteśmy) wielowymiarowi. Nie chciałem mówić o sobie, że jestem metalowcem i chuj; gram metal i koniec kropka. Postawiłbym się wtedy na takim stanowisku, w którym potrzeba tworzenia nie kończy się na jednym konkretnym stylu muzycznym. Mieliśmy aspiracje, by łączyć gatunki. Mieliśmy szerokie inspiracje i to wydawało się wypadkową tego, co nam się podoba. Nie jestem muzykiem metalowym czy hardcore’owym. W ogóle nie nazwałbym siebie zawodowym muzykiem. To, co robię, jest tym, co lubię i ułożyłem to w takich szufladach, że jestem w stanie – taką żywię nadzieję – to w jakiś sposób przekazywać. To jest definicja tego, co robimy. Nie o to chodzi, że jeśli zdefiniowałem siebie w ’93, to całe życie będę tak grał, nie. To to nie tak. Jeśli codziennie jesz pierogi z kapustą i grzybami, to w końcu ci zbrzydną. Zmiany są potrzebne, a przede wszystkim są inspirujące.
Poza tym jako Frontside zawsze mieliśmy aspiracje do tego, żeby łączyć subkultury. Aktualnie mamy jeszcze większy rozłam na scenie metalowej niż kiedyś. Teraz na koncercie heavy metalowym nie uświadczysz kogoś, kto słucha death metalu czy black metalu. Dawniej była jeszcze na to szansa i wtedy już widzieliśmy, że jest tego za mało. Ludzie powinni być połączeni, bo metal to jedno. Teraz jest więcej klas i dzięki łączeniu gatunków chcieliśmy pokazać ludziom, „hej, chodźcie na nasze koncerty, bo jak słuchacie thrash metalu, to spokojnie możecie słuchać death metalu, a może inny odłam metalu was zainteresuje”. Porobiło się. Dzisiaj death metalowiec na heavy metalowym koncercie nie poskacze, nie potupie nóżką, bo powie, że to piejące do mikrofonu pedały.
Udało Wam się to połączenie subkultur?
Demon: I tak, i nie. Po pewnym czasie jesteś w stanie stwierdzić, że jeżeli ktoś nas słucha, to nie jest to sezonowy słuchacz. Zdaję sobie sprawę z tego, że jesteśmy irytującymi facetami. Irytująco wyglądamy dla metalowca, a hardcore’owiec niekoniecznie rozumie dlaczego kurwa gramy metal. Zdawaliśmy sobie z tego sprawę od samego początku. Z drugiej strony jestem dumny z tego, że ci, którzy nas słuchają, dokładnie wiedzą, dlaczego nas słuchają. Jest to też przegrana, bo powinno być zupełnie więcej ludzi z otwartymi głowami – bardziej tolerancyjnymi.
Kolejna przerwa w działalności zespołu przywodzi na myśl pytanie – czy Frontside to fulltime project, czy tylko projekt poboczny? Fani mogą liczyć na stabilną przyszłość?
Demon: Możemy liczyć na stabilną przyszłość zespołu, która będzie wyglądała dokładnie tak, jak do tej pory. Trzeba przyjąć do wiadomości, że to nie jest nasze źródło utrzymania. Nie jest to jakaś część zarobkowa, gdzie robimy wszystko, żeby to non stop działało. Bardzo długi czas jest potrzebny na to, żeby domknąć sprawę, czyli kiedy numer trafia na płytę. U nas nie wygląda to tak, że musimy to robić, bo np. mamy kontrakt, bo trzeba wyruszyć w trasę, bo trzeba zarobić pieniądze… u nas wygląda to tak, co pewnie może śmiesznie zabrzmieć względem zawodowych muzyków, ale – jak jest inspiracja, jak pojawia się potrzeba grania, to po prostu to robimy, bo to kochamy. Ktoś całe życie skleja samoloty z papieru, inny czołgi z plastiku, bo ma taki fun, a my tworzymy Frontside. Z tego się nie wyrasta. W moim przypadku jako tekściarza, jest to o tyle trudne, że mam świadomość, że się powtarzam. Z drugiej strony wiem, że o pewnych sytuacjach trzeba mówić zawsze, bo trafia się do innego audytorium i istnieją prawdy uniwersalne. Prawdy, trzeba ludziom tłuc do głowy. I to nie jest już mój problem. Zdałem sobie sprawę z tego, jak zajarzyłem, że Dezerter 30 lat temu nagrał numer o tym, że zwierzaki giną i kurwa dalej trzeba o tym mówić, bo nie powinno tak być. Nie powinno też być tak, że z tego powodu ziemia jest degradowana i hodowle marnotrawią tyle energii czy wody. Ja akurat nie jem mięsa od 30 lat. Do tej pory spotykam ludzi, którzy tego nie rozumieją. Nigdy nie należałem do tych osób, które będą zachęcać do tego, żeby ktoś nie jadł mięsa; żeby w ten sposób naprawiać świat. Od dawna nie próbuję namawiać innych by zmienili dietę. Na ludzi trzeba mieć czas i nerwy. Wyobraź sobie, że po tych 30 latach dalej ktoś potrafi zapytać „to co jesz, skoro nie jesz mięsa?”. Głupio odpowiadam „wszystko, tylko nie mięso” i wtedy pada pytanie „czyli co?”.
Gówno?
Demon: Jałowa gadka i ludziom nie mieści się w głowie, że tak po prostu można. Wychodzę z założenia, że niektóre tematy warto tłuc w kółko i tyle. Powiedzmy, że mamy pomysł na to, jak następna płyta będzie wyglądać, bo pojawiają nowe sytuacje na świecie, o których trzeba mówić, a o których 2 lata temu bym nie wiedział. Teraz bardziej wiem, niż nie wiem, więc zgłębiłem temat i pewnie wywlekę na wierzch jakieś moje nowe „wynaturzenia”. Świat zmienia się w skali globalnej i zmieniają się okoliczności, z którymi będziemy się mierzyć; zmienia się to, co pojmowaliśmy jako wolność; zmienia się człowiek i to, jakie miejsce może zajmować i jaką będzie miał wartość – czy to jako osoba, która ma jakąś moc sprawczą, czy po prostu jako egzemplarz, który jest nikomu niepotrzebny. Z jednej strony mamy rozwój sztucznej inteligencji i będzie mniej pracy (jedni i oczywiście dostaną pracę, jednak większość ją straci), a z drugiej strony ludzie rodzą mniej dzieci, a i tak jest nas za dużo na świecie. Sporo młodych ludzi może być wykluczonych z życia. To, że mamy dostęp do szybkiego Internetu i mamy okno na świat, bo możemy w każdej chwili zobaczyć gdzie co jest, ale nie możemy z tego skorzystać, żeby zarobić/dorobić się/być ważną częścią społeczeństwa i – przede wszystkim – rozwijać się, to nieciekawie się to przedstawia.
Do tego, co Was inspiruje, jeszcze powrócimy…
Demon: Pytałaś o zespoły. Sentymentalnie sięgam po płyty zespołów, które zawsze mi się podobały. Obituary wydał fajny krążek, czekam na Overkill – zaraz powinna się pojawić ich nowa płyta. Z deathcore, chociaż nie jest to nic z nowszych rzeczy, to Fallujah. Rivers of Nihil, chociaż to kojarzy mi się raczej z metalem progresywnym. Mamy jeszcze Aversions Crown. Staram się śledzić nowe rzeczy. Wpierdol i melodia – to się nie zmieniło.
Mnie z kolei ciekawi jak będzie wyglądać przyszłość The Black Dahlia Murder.
Demon: No, ja też jestem ciekaw! Ale myślę, że to będzie wyglądało dokładnie tak jak wszystkie 9 albumów. No dobra – „Everblack” jest inny, bo wolniejszy. Trevora już z nami nie ma, ale nie sądzę, by zmieniali swój styl. Chyba, że będzie podobnie jak z Suicide Silence. Nigdy nie byłem ich wielkim fanem i nie mam żadnej płyty na półce, ale przedostatnia płyta bardzo mnie się podoba. Tam nie mam melodii, ale jest fajne tempo grania i miażdżące riffy.
Myślisz, że ktokolwiek będzie w stanie zastąpić Trevora na pozycji lidera?
Demon: Nie ma ludzi niezastąpionych. Kiedyś nam się wydawało, że nikt nie zastąpi Aumana, a jest z nami Mollie. Jedyny wokalista, który moim zdaniem jest niezastąpiony, to charyzmatyczny Mike Patton z Faith No More. Do KillSwitch Engage wrócił Jesse Leach i uważam, że nie zastąpił Howarda Jonesa. Widzę u niego wyskakującą żyłkę na czole kiedy chce wyciągnąć wysokie partie śpiewane. Howard ma szerokie gardło. Podobną barwę ma Derrick z Sepultury – kiedy śpiewa melodyjnie to też słyszę, że jest to czarnoskóra osoba, która ma bardzo głęboki wokal. Pewnie jakby nagrać dwóch wokalistów na paśmie, to wokal Howarda byłby szerokim paskiem, a Jesse’ego taakim cieniutkim. Mam porównanie, bo nagrywając gitary w studio, to moje nagrywamy na gitarach od Marka Witkowskiego. Ja mam 2 pickupy – takie, jakich używa Metallica – które mają szeroką charakterystykę. Masz dół, masz średnie, wysokie. Jak nagrasz tą gitarę? Po prostu na kompa pierwszy dźwięk nawet z łysych strum bez fusca masz szeroki pasek. A inne nasze wiosła mają cienkie pasma.
30 lat na scenie to sporo czasu. Czujesz się jak dinozaur?
Demon: Są sytuacje, kiedy czuję się dinozaurem. Przede wszystkim jak wrzucasz wywiad sprzed 30 lat. Przypominają ci się osoby, które wiesz, że gdzieś tam pukają. Niektórych pamiętasz, a innych za cholerę nie jesteś w stanie sobie przypomnieć. Patrzysz na ten obraz wideo i widzisz, że masz 40 kilo mniej. Nie masz zarostu… ja się wtedy nie goliłem. Bardzo późno zmężniałem. Mam świadomość, że jestem stary. Poza tym jak chodzę na koncerty zespołów, które pamiętam z dawnych czasów, to nie widzę młodzieży. „No Mariusz, kurwa, to już nie jest to, co młodzież chce oglądać i słuchać”.
Poza tym byliśmy z żoną na gali HIGH League w Gliwicach. Interesuje nas to. Czasem rozrywkowo, a czasem jako zjawisko socjologiczne typu co się dzieje z młodzieżą i do czego to zmierza. 12000 osób i transparenty: Lexy, Lexy, Lexy.
Kim jest Lexy?
Demon: No, kurwa, właśnie! Możemy nie wiedzieć, no bo jesteśmy starzy, tak? Okazuje, że to nie jest ktoś, kto kurwa robi coś dla kultury czy dla ludzi, niesie pozytywne przesłanie czy jakiekolwiek treści. Kiedyś byłem na Metalmanii w Spodku, gdzie też było ok. 12000 ludzi i widziałem transparenty Kreator, Sodom… a tutaj masz jakąś Lexy, która mówi, że rajstopy albo pomadka jest super, kupcie ją, cześć kochani.. no kurwa – jestem stary i nie kupuję tego gówna. Kolejny znak czasu – chciałem być muzykiem, a koledzy chcieli być sportowcami. Teraz gówniarze chcą być influencerami albo youtuberami. Szybki hajs nie wymagający pracy, ale wymagający popularności. Popularność w internetach jest oparta na tym, kto robi większy syf i wzbudzi większą kontrowersję. Nie mam swojego TikToka, bo to jest kurwa bzdura. Pytałaś wcześniej, czy jesteśmy banitami. Oczywiście, że jesteśmy banitami. W środowisku metalowym zawsze byliśmy inni i dla metalowców byliśmy za bardzo hardcore’owi, więc „fuck you” – nie jesteście z nami w drużynie i vice versa. Jak teraz patrzę na gówniarzy, którzy myślą, kurwa, że będą czarodziejką z Księżyca za przeproszeniem, bo w TikToku jakaś laska może sobie zrobić zdjęcia jako czarodziejka z Księżyca – to to jest dramat. Potem wiąże się z to z tym, że oni sami nie wiedzą, jaką mają tożsamość. Czy są kobietą, czy są mężczyzną, czy kimś pośrednim. Nie znają swojej tożsamości i ciężko im się odnaleźć. Absolutnie się temu nie dziwię – w końcu zewsząd słyszą, że mogą być kim chcą i robić co chcą. To potrafi zmienić perspektywę. Uznają, że są banitami, bo świat ich nie rozumie. Trochę na ich własne życzenie, ale znacznie częściej dlatego, że to my zgotowaliśmy im taki świat. Reasumując…my mieliśmy lepsze wzorce…
Każdy walczy z jakimś światem, który jest wokół niego. Rozumiem to. Natomiast my walczyliśmy z czymś bardziej realnym, a oni walczą z wyobrażeniami, których nie ma. Świat nie jest w stanie pomóc takim osobom. Wiem, co mówię, bo – tak jak wspominałem – późno zacząłem się golić, późno zmężniałem, mając 18 lat wyglądałem jak dziewczyna. W dzisiejszych czasach wiele słyszy się o depresjach czy samobójstwach dzieci, bo nie wiedzą, czy są chłopakiem, czy dziewczyną. Nie przechodzą całego cyklu profesjonalnego diagnozowania siebie (przez lekarzy) i tego, kim mają być. Rówieśnicy zakładali się, czy jestem chłopcem, czy dziewczyną. Nie dziwię się temu. Natomiast nie miałem wzorca w Internecie, bo nie było wtedy jeszcze powszechnego Internetu, który by mi podpowiedział „Mariusz, kurde, jesteś spoko… a może jesteś Mariola?”. A potem się okazuje, że niestety, ale ta czarodziejka z Księżyca tak naprawdę nie istnieje – nie ma jej fizycznie. Boję, że ci ludzie się w tym wszystkim pogubią. Ja się nie pogubiłem. Byłem metalowcem, miałem długie włosy i na własne życzenie niektórzy mogli mnie brać za dziewczynę. Ale jeśli ktoś myśli, że świat mu w jakiś sposób pomoże…? Teraz jest o wiele trudniej. Dzięki Instagramowi itp. można przerabiać zdjęcia w sposób, dzięki któremu wychodzi się na nich zupełnie inaczej, niż w rzeczywistości. Social media nie pomagają w żaden sposób ludziom, którzy naprawdę potrzebują pomocy. To jest pułapka.
Wracając do tematu – zapowiedziałeś, że będziecie robić rzeczy lepsze, niż do tej pory. Jest to pojęcie dość subiektywne. Lepsze – czyli jakie? Kogo chcecie zadowolić?
Demon: Oczywiście, że subiektywna, ale jesteśmy przekonani, że nie zrobimy nic gorszego. Mieliśmy bardzo długą przerwę. Teraz poświęcamy czas na ćwiczenia, na poznawanie instrumentów. Nigdzie nam się nie spieszy. Nie musimy tego robić i mamy świeżą krew w zespole. Nie wyobrażam sobie, że zrobimy coś na pół gwizdka i że nie będzie nam przyświecał cel, że to ma być lepsze. Technicznie na pewno takie będzie, bo Tomek gra więcej na perkusji niż wcześniej, kiedy musiał dojeżdżać. Daron jest nauczycielem gry na gitarze, więc jest obeznany z teorią. Nie widzę gitarzystów, którzy mogliby stanąć z nim w szranki. Sam też skupiam się na tym, na czym zawsze się skupiałem i nie będę chciał powielać schematów wcześniej stosowanych. Nie widzę powodu, dlaczego mielibyśmy zrobić gorszą płytę niż poprzednio.
Kogo będziemy chcieli zadowolić? Zawsze siebie. Porównuję to do drugiej sytuacji zawodowej. Prowadzę salony tatuażu i mam tatuatorów, których nazywam artystami. Oprócz tego, że technicznie są uzdolnieni, to potrafią przełożyć to na ludzką skórę. Różnica jest taka, że ja muszę wymyślać coś, posiłkując się innym pomysłem, który mnie inspiruje. Muszę to komuś pokazać, musimy to ograć. Później muszę napisać do tego tekst, który „musi mieć jakąś puentę” i jeszcze muszę, kurwa, z kimś rozmawiać, żeby to wybronić. Dlatego nie nazwałbym siebie artystą. Mam szczęście, że robię to, co lubię. I to jest najważniejsze.
„Płyta, która zniszczy świat…” Czy nasz świat nie jest wystarczająco zniszczony?
Demon: Jest zniszczony, ale na potrzeby marketingowe potrzebne są chwytliwe hasła. Zawsze się z tego śmiejemy. Oczywiście nie tylko w naszym kontekście. Wyjdzie płyta innego zespołu i powiemy, że to gówno, albo wyjdzie nowy Deicide czy Carnifex – zniszczenie w chuj. Nie traktujemy tego dosłownie, bo nie weźmiemy zapałek i nie podpalimy świata. To jest oczywiście przenośnia na potrzeby tego, co robimy. Chcemy zrobić płytę na tyle efektowną, żebyśmy mogli o niej tak powiedzieć. Ostatni Mastodon absolutnie nie niszczy. Dla mnie jest opisem nudy nad nudą i koniec. A chciałbym, żeby ta płyta mnie zniszczyła.
Nowe studio, w którym pracujecie, oferuje Wam nowe możliwości pracy. Będziecie w nim też rejestrować materiał?
Demon: Mamy naprawdę fajną kanciapę i to też jest powód, dzięki któremu jestem przekonany, że zrobimy lepszą płytę. Mamy kuchnię, klimatyzację, rzutnik, mamy kanapę i nie mamy stoperów. O kurwa… po prostu jest idealnie wyciszone duże pomieszczenie, w którym możemy komfortowo grać. Nawet mam swój mikrofon. Nigdy nie miałem mikrofonu w kanciapie – tylko wtedy, kiedy się darłem na koncertach. Ręce nie są drewniane, nie bolą jak zaczynasz grać, nie trzeba włączać farelki, która ci brzęczy i tylko ciągnie prąd, więc wiesz – jest ciepło. Mamy konsoletę. Jeszcze nic nie nagraliśmy, ale tak – będziemy mogli to robić.
Wcześniej powiedziałeś, że nie graliście nic nowego. Lirycznie – masz już jakiś koncept w głowie?
Demon: Jest jeszcze za wcześnie, żeby o tym pogadać, bo nie napisałem żadnego tekstu. Mam zapiski, mam pomysł, mam pomysł na tytuł płyty, wiem mniej więcej, w którą stronę pójdziemy, ale… no nie mogę powiedzieć, bo nie wiem na czym się skończy. Dużo rzeczy się dzieje dookoła, które mnie wkurzają, więc pewnie ubiorę to w taką symbolikę, jak dotychczas. Nigdy nie pisałem tekstów politycznych. Jedyny taki, który się pojawił, to „Przynoszę wam ogień”. Są zespoły, które poświęcają na to dużo czasu. My do takich nie należymy. Piszę raczej w kategoriach społecznych. Musiałbym napisać to, co wszyscy już napisali, czyli, że polityk to kurwa – i to bez znaczenia czy lewy, czy prawy. Nie wierzy się politykom.
Nie czuję w sobie takiego powołania, żeby mówić ludziom wprost, co mają robić. Nie uświadczysz tego w moich tekstach. Wolę coś zasugerować i niech sami podejmą decyzję, pokłonią nad tym. Z drugiej strony nie mam czasu na wchodzenie z ludźmi w dyskusje. Jak chociażby ze wspomnianym wcześniej niejedzeniem mięsa. Każdy ma swój rozum. Ludzie powinni dziękować za to, że są jeszcze tacy, którzy o niektórych sytuacjach mówią. Już jest lobbing na to, żeby nie jeść mięsa i spożywać białko z robaków. Jak ktoś żyje na Dalekim Wschodzie, to wie, że to jest normalne. Świat jest zanieczyszczony i mięso też jest brudne, zanieczyszczone i zatrute jakimiś hormonami, żeby szybko rosło. A ty jesz to gówno i zaczynasz od tego chorować. Natknąłem się na to na scenie muzycznej. Potem doszedłem do wniosku, że jest to bardzo zdrowa dieta i tego się trzymam. I to też nie jest tak, że definitywnie mięsa, bo jak moja mama żyła, to potrafiłem zjeść u niej rosół, bo serce mi się kroiło, że jej mówię „nie”. Z drugiej strony czasami sięgnę po owoce morza, ale to jedyne mięso, jakie jem. Trzeba być świadomym. Zauważyłem, że jak chce się komuś coś wytłumaczyć, bo sam nawet o to zapyta, to tak naprawdę często nie chce słuchać.
Zapierdalacie też z koncertami. Dość obiecująco zapowiada się m.in. trasa jubileuszowa z Vaderem. Nowy materiał będzie grany, jeśli powstanie do tej pory? Szykujecie jakieś niespodzianki?
Demon: Nie ma nowego materiału – jeśli powstanie, to raczej nie będziemy go grać na tej trasie. Vader będzie obchodzić 40-lecie, my 30-lecie. Dodatkowo 20-lecie płyty „I odpuść nam nasze winy”. W tym roku wyjdzie wznowienie tej tej płyty na kompakcie. Po raz pierwszy też wyjdzie na placku i będzie też kaseta. Mija też 20 lat od pierwszej trasy Blitzkrieg, na której byliśmy razem z Vaderem.
Jest coś w historii Frontside, czego żałujesz?
Demon: Czego żałuję…? Może nie żałuję, ale czasem człowiek był egoistyczny. Z drugiej strony egoizm pomaga w osiągnięciu celu i to nie tylko w historii zespołu. Możemy żałować tego, że nikt nie znał na tyle angielskiego, żeby spróbować zaistnieć na Zachodzie. Nie mieliśmy też na to wpływu. Nie mieliśmy managementu, który mógłby to pociągnąć. Z perspektywy czasu wiemy, że nie byliśmy na to gotowi ani mentalnie, ani zwyczajnie życiowo – jeśli mamy na myśli podejmowanie poważnych i wiążących decyzji. Po tylu latach nie ma czego żałować ale, życie jednak podsuwa pytanie ‚co by było gdyby?”.