Frontside – Powrót do przeszłości [WYWIAD]

Do klubu wchodzą: Hostia, Frontside i Illusion. Dobrze widzicie. To nie jest początek żartu. To jest skład trasy, która rozpocznie się w najbliższy piątek. Set Illusion będzie oparty na albumie „2”, a Frontside zagra większość utworów z płyty „Zmierzch bogów. Pierwszy krok do mentalnej rewolucji”. Czy Wojtek pojawi się na którymś z koncertów? Tego nie wiemy. Wiemy za to co nieco o trasie – od Demona we własnej osobie.

Dlaczego to właśnie Illusion jest headlinerem, skoro to wy macie większe pierdolnięcie?

Mariusz: Illusion jest zespołem bardziej rozpoznawalnym, najlżejszym z całego składu trasy, aczkolwiek u nas też pojawiają się czyste wokale. Grają mniej-więcej tyle samo, co my. Dotarli do szerszej grupy osób około dziesięciu lat przed nami. Ich płyty wcześniej pojawiły się na półkach sklepowych, a muzyka jest bardziej przystępna. Nie dziwi mnie to. Kiedy Illusion wydawał pierwsze płyty, to Frontside nagrywał pierwsze demówki. Mnie to zupełnie nie przeszkadza. Nie wszyscy przyjdą specjalnie na nas. Dla odbiorców Hostii to my gramy lightowo. Układanka, w której Illusion pojawia się jako gwiazda wieczoru, będzie zbawienna dla tych, którzy zmęczą się natłokiem dźwięków, chociaż przygotowaliśmy zróżnicowany set.

Od kogo wyszedł pomysł zagrania trasy opartej na poniekąd „wiekowym” materiale?

Mariusz: Pomysł wyszedł ze strony Galicja Productions – żebyśmy wyruszyli w trasę z Illusion. Wszyscy też przytaknęliśmy na udział Hostii w tym przedsięwzięciu. Znamy się prywatnie. Kiedyś Pachu o mało co nie został naszym wokalistą. Towarzyszył nam w tej roli podczas jednej z zagranicznych tras. Graliśmy wtedy na Białorusi… a może na Ukrainie? Robi nam grafiki na koszulki i okładkowe. Natomiast jeśli chodzi o setlistę, to w tym roku obchodzimy dwudziestolecie wydania albumu „Zmierzch bogów. Pierwszy krok do mentalnej rewolucji”. Wiedzieliśmy, że ludzie byli mega zadowoleni ze wznowienia przez nas albumu „…i odpuść nam nasze winy…” na cd i longplay’u. Postanowiliśmy przypomnieć się także ze „Zmierzchem…”, bo tej płyty od dawna nie ma na rynku i pierwszy raz ukaże się na longplay’u. Co za tym idzie? Promujemy „Zmierzch bogów” po dwudziestu latach, haha… Do setlisty dodamy też kilka utworów, których dawno nie graliśmy na koncertach. Można powiedzieć, że jest to trasa specjalna, bo większości numerów nigdy nie graliśmy na żywo, albo nie graliśmy ich od kilkunastu lat.

Niektóre zespoły opierają się na różnych statystykach jeśli chodzi o tworzenie setlisty. Korzystaliście kiedyś z takiego błogosławieństwa?

Mariusz: Nigdy nie pytaliśmy fanów o to, jak widzieliby nasze koncerty. Nie robiliśmy żadnych sondaży. Chcieliśmy zrobić coś innego od tego, co miało miejsce podczas trasy z Vaderem. Mieliśmy tam dość mocny set. Nie zabrakło melodyjnych kawałków, ale było tam zdecydowanie więcej smoły. Dalej tłuczemy i jest sporo energii na scenie. Będzie miazga! Na pewno nawiążemy fajny kontakt z publicznością. Dużo refrenów będzie mogło być krzyczane lub śpiewane z nimi. Może to jest niefortunne określenie, ale nigdy nie pytaliśmy ludzi o to, czego od nas oczekują. Wierzymy, że oni wierzą, że wiemy, co robimy i w którą stronę mamy podążać.

Zagracie wszystkie kawałki ze „Zmierzchu bogów”? Czy będziecie te kawałki w jakikolwiek sposób udoskonalać, czy zostawiacie wszystko po staremu?

Mariusz: Nie. Na płycie jest jedenaście kawałków, a my zagramy ich osiem. Kawałki zostawimy po staremu. Wznowienie cd i longplay’a też nie będzie niczym nowym. Nie robiliśmy nowego masteringu. Wszystko brzmi tak, jak kiedyś. Wychodzimy z założenia, że nagranie płyty jest akcentowaniem znaku czasu; wyrażeniem emocji, które towarzyszą muzykom. Nie chcieliśmy tego zmieniać. Nie powiem, że w ogóle nie pozmieniałbym niczego na naszych starszych wydawnictwach, ale to nie na tym powinno polegać. Byłyby to tylko niuanse w miksie, może brzmienie..? Na „…i odpuść nam nasze winy…” zrobiłbym np. bardziej potężną perkusję. Fajne są  tam zagrywki, a jednak skupiliśmy się bardziej na brzmieniu gitar. Na naszych ostatnich płytach bębny są wysunięte bardziej do przodu.

Wyruszycie z trasą poza granice Polski?

Mariusz: Nie… Ta przygoda nie jest dla nas. Nie w naszym wieku! Frontside nigdy nie szedł w kierunku kariery związanej z życiem zawodowego muzyka. Czas wydawniczy płyt zrównał się z mp3, serwisami streamingowymi. Dobrze, że nie poszliśmy w tę stronę, bo nie zrobilibyśmy żadnej kariery.

Dlaczego nie w Waszym wieku? Istnieją kapele, które w Waszym wieku są aktywne poza granicami kraju, z którego pochodzą.

Mariusz: Ale te zespoły przeważnie mają lidera, a muzycy co jakiś czas się zmieniają i są coraz młodsi. Frontside to kumpelski kolektyw. Nie mamy parcia ani zobowiązań. Lubimy komfortowe życie w miarę na własnych warunkach. Granie jest naszym hobby. Jesteśmy zadowoleni z tego, jak sprawy się mają. Wojaże i wydawanie płyt na zachodzie byłyby fajne. Ale to jest fajne jak ma się dwadzieścia lat, nie ma zobowiązań typu praca oraz rodzina.

To co się dzieje teraz w Twoim życiu, że jesteś taki zabiegany?

Mariusz: Praca – moja i żony. Cztery psy. Próby, które odbywają się w Krakowie, a nie w Sosnowcu. Musieliśmy grać próby z dwoma bębniarzami. Ze względów zawodowych Tomasz nie może zagrać z nami wszystkich koncertów nadchodzącej trasy. Pojedzie z nami Kuba Homik z Drown My Day. Poza tym prozaiczne kwestie – logistyka (co dzielimy między sobą), pilnowanie wznowień, wyprodukowanie koszulek na czas; trzeba było przygotować set, ograć go itd… Myślę, że wszystko ogarniemy na czas. Prócz wznowienia „Zmierzchu bogów”, które będziemy mieć w okolicach 20 listopada. Tego nie dało się przyspieszyć. Zrobimy pre-order i pewnie pod koniec listopada płyty trafią do osób, które je zamówią.

Pachu też maczał w tym palce?

Mariusz: Nie. Okładkę zrobił nam kiedyś Mentalporn. Koszulki częściowo będą nowe, a częściowo stare. Żona Pacha odświeżyła nam wzór bodajże sprzed 25 lat. Kobieta z rogami będzie dostępna w dwóch wariantach kolorystycznych – na białej oraz czarnej koszulce. Dawno nie mieliśmy damskich koszulek w ofercie.

Reklama

Dlaczego (niektórzy) zagraniczni artyści często omijają Polskę szerokim łukiem podczas europejskich tras? Slipknot ogłosił niedawno trasę – Polski nie ma; The Black Dahlia Murder odwiedzili Europę w połowie roku – nie zagrali w Polsce.

Mariusz: Slipknot grał w Polsce dwa lata temu i z tego co się orientuję, to kilkukrotnie odwiedzili nasz kraj. Z zespołami pokroju The Black Dahlia Murder – zarówno jeśli chodzi o rodzaj muzyki i popularność – jest taki problem, że w Polsce nie rządzi metalcore/deathcore, więc ciężko tu zarobić pieniądze, ciężko też o zwroty. W pierwszej kolejności wybierane są kraje, gdzie można najszybciej wyprzedać koncerty – zwłaszcza, kiedy w grę wchodzi promocja nowej płyty. Podobnie jest w przypadku muzyki pop. Dla niektórych trendów muzycznych Polska jest drugą ligą. Justin Timberlake pierwszą część trasy grał w większych krajach, a przy okazji drugiej zawitał do nas. Kiedyś byłem na koncercie Justina w Berlinie, bo nie grał w Polsce.

W takim razie – co rządzi w Polsce? Szkoda, że nie deathcore…

Mariusz: Kondycja deathcore’a się poprawiła. Knock Out i Winiary robią dużo więcej koncertów niż kiedyś. Przyjeżdżają do nas także zespoły hardcore’owe. Na mapę koncertową wróciła Zduńska Wola. A co u nas rządzi? Myślę, że black oraz death metal. To są najpotężniejsze nurty i tych koncertów jest jak najwięcej. Underground w zasadzie nie istnieje.

Co sądzisz o gówno(burzy) wokół As I Lay Dying?

Mariusz: Wiem, że odszedł manager, a potem reszta chłopaków. Wokalista został sam. Nie znam przyczyn, ale przypuszczam, że mogło pójść o pieniądze. Trasa prawie się wydarzyła. Zaraz wyjdzie nowy krążek. Bardzo dziwna sytuacja. Mam ich wszystkie płyty i tę nową też chciałem nabyć. Najbardziej udaną jest dla mnie „The Powerless Arise”. Trasa, podczas której promowali „Shaped By Fire” (2019) była wyprzedana. Wielka szkoda.

Co zamierzacie robić po trasie?

Mariusz: Będziemy kończyć nową płytę. Ograliśmy dziewięć utworów. Będziemy trzymać się kierunku, którym podążamy od lat. Na pewno będzie ciężko. Nie nazwałbym tego ani death metalem, ani metalcore’em. Będzie agresja i dużo solówek. Całość zarysuje się jak trafimy do studia i zajmiemy się miksem oraz masteringiem. Zmiana refrenu ze śpiewu na darcie mordy wywraca do góry nogami wydźwięk kawałka. Wachlarz możliwości aranżacyjny jest tak duży, że zapewne skorzystamy z różnych opcji. Wszystko zależy też od tekstów i linii wokalnych, które jeszcze nie powstały.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *