Kabaret i urwanie dupy. D.R.I., Castet i Hollowman w Krakowie

Amerykanie słyną z różnych powiedzonek, które potem powielają media, coachowie i zwykli śmiertelnicy. Jednym z nich jest „age is just a number”. Koncert D.R.I. pokazał, że wiek to faktycznie tylko liczba i liczy się tak naprawdę to, co ma się w sobie.

O ile w przypadku relacjonowanego przez Live Rock koncertu The Cult wybór supportu był mocno zaskakujący, to do pierwszego polskiego koncertu D.R.I. (łącznie minitrasa obejmuje trzy sztuki, także Zduńska Wola i Złotów) zespoły otwierające występ dobrano świetnie. Śląskie Hollowman i Castet swoją rolę wypełniły doskonale. Pierwsi z wymienionych mają skromny dorobek wydawniczy, ale na żywo ich wysokooktanowy hard core, w którym słychać echa dokonań mistrzów NYHC, sprawdza się znakomicie. Krótko i na temat, tak można podsumować udany występ Hollowman. Chętnie zobaczę ich w dłuższym wymiarze.

Castet i Hollowman przed D.R.I. w Krakowie

Grający blisko ćwierć wieku Castet to taki ultraenergetyczny kabaret z leitmotiwem w postaci leniwego punkowca, dla którego praca to „ciulasta” rzecz, za to spanie, napierdalanie się, granie punka i chlanie „kwadracioka” z kolegami to esencja życia. Teksty wykrzykiwane przez Fakira oraz jego zapowiedzi numerów wywołują zwykle salwy śmiechu, co po koncercie skutkuje bólami brzucha i znakomitym samopoczuciem, którego widocznym znakiem jest banan na twarzy. Po to chodzi się na ich koncerty. Nie inaczej sytuacja wyglądała 3 sierpnia w Kwadracie.

Rola supportu oczywiście wymusiła na Castecie skrócenie setlisty, ale i tak nie zabrakło „hitów”, jak „Robota to głupota”, „Chory bełkot”, „Prawdziwych morświnów już nie ma”, „Nie gadam z tobą, bo chodzisz w polarze”, „After Party”, „Horrow Show”, „Brutal Krew Karate”, czy „Skazany na punka”. Świetna zabawa, dobry koncert. Sądząc po reakcjach w sołszialach, podobało się zarówno fanom, jak i muzykom Castet. Nie wiem, czy straciłem na moment koncentrację, ale mam wrażenie, że nie było „kwadraciokowych” przebojów. Może „kwadracioki” pękały po gigu na zapleczu, nomen omen, Kwadratu?

Najwięcej osób przyszło obejrzeć teksańską legendę crossover, która łoi ponad 40 lat niezmiennie pod dowództwem Kurta Brechta, przy okazji również sprzedawcy merczu (etos DIY zobowiązuje) oraz Spike’a Cassidy’ego. Razem mają 134 lata, a niebawem, pod koniec sierpnia 2024, liczba ta zmieni się na 135, gdyż Kurt będzie mieć 63. urodziny. I co z tego?! Ano gówno z tego. W obu panach jest tyle pasji, energii, miłości do tego, co robią, że wielu dużo młodszych mogłoby się uczyć, a na pewno powinno podziwiać.

Reklama

Ostatni raz widziałem ich parę lat temu i muszę przyznać, że czas niezbyt łaskawie obszedł się z Cassidym, który wygląda, jakby był swoim własnym ojcem, naprawdę staro. Riffy łoił jednak zawodowo i dość często reagował uśmiechem na gorące reakcje fanów. Nikt nie przyszedł do Kwadratu podziwiać ich fizys, tylko wziąć udział w rozciągającej się na cztery dekady lekcji z hard core’a, punka, thrashu i crossoveru, za którego powstanie D.R.I. odpowiada.

Co to była za lekcja! D.R.I. w obecnym wcieleniu zwyczajnie urywa łeb.

Inna sprawa, że ma kto dupy urywać. Liderzy dobrali nie byle jakich współpracowników, bo na basie na koncertach wspiera ich obecnie Tony Campos (w Krakowie odziany w longsleeve’a swojej byłej kapeli, czyli Brujerii), a jego partnerem w sekcji rytmicznej jest Danny Walker, którego fani grindu kojarzą na pewno ze znakomitej Phobii, fani thrashu z Hirax, a death metalu z Exhumed. Jak taka maszyna się rozpędzi, to nie ma przebacz.

Na przeplatany dość oszczędnymi, czasami zahaczającymi o historię grupy (w tym wczesne wizyty w Polsce) i obecną sytuację polityczną, zapowiedziami Kurta koncert D.R.I. złożyło się aż 30 numerów, które sięgały do najwcześniejszych wydawnictw kapeli. O ile Kurt jako pan sprzedający mercz wygląda jak taki lekko zwariowany i deczko pogubiony wujek w okularach, na scenie facet zyskuje 200 procent energii oraz pewności siebie i widać od razu, gdzie czuje się najlepiej. Głosem, wspomaganym łykami polskiego puszkowego piwa (padło nawet pytanie do fanów o jakość tegoż), wspaniale wykrzyczał klasyki zespołu, by wymienić, chociażby „Violent Pacification”, „Commuter Man”, „Slumlord”, „Acid Rain”, „Manifest Destiny”, „Thrashard”, „Who Am I”, „I’m The Liar”, „Beneath The Wheel”, „Don’t Need Society”, by zakończyć koncert porywającą wersją „The Five Year Plan” z definiującego gatunek albumu „Crossover”. Bisów nie było, ale nikt nie narzekał.

Szalejąca przed momentem w circle picie publika nie zdążyła opróżnić sali koncertowej, a Brecht nawet nie zmienił koszulki, tylko pobiegł, by być na czas przy stoisku z merczem w korytarzu. Szacun milion.

Jak frekwencyjnie i brzmieniowo? Biorąc pod uwagę, że mamy niemal środek wakacji, całkiem przyzwoicie, koło 400 osób. Brzmieniowo też nieźle (wszystkie kapele), a na pewno bardzo głośno (D.R.I.). Najważniejsze jednak jest to, że atmosfera była znakomita i zarówno wykonawcy, jak i fani opuszczali klub więcej niż zadowoleni.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *