Wbrew pozorom komedii o muzykach, czy z muzyką rockową czy metalową – aż tak wiele nie ma w historii kina. Bywa też, że najlepsze co się z filmu pamięta to smak popcornu.
Akurat popcorn z Biedry jest nienajgorszy, więc jak najbardziej pasuje do domowego seansu relaksacyjnego, tym bardziej że na kinowe produkcje tego typu nie ma co liczyć. Być może marzenia o byciu gwiazdą rocka to nostalgiczna domena pokolenia X, formuła już się wyczerpała, a współczesne małolaty nie pamiętające czasów kiedy w MTV była faktycznie muzyka, mają już inne marzenia.
Zobacz również: Komedie o muzyce razy sześć – część I.
2009 „THE BOAT THAT ROCKED” – sporo muzyki falach morza i radia konkretnie.
Piractwo w pełnej krasie bo na wodzie i nielegalna muzyka. Na starym kutrze rybackim zbiera się grupa ludzi, których łączy miłość do zakazanej w Anglii muzyki rockowej. Lata sześćdziesiąte, czasy gdy BBC ograniczało nadawanie ‘demoralizujących’ gatunków muzycznych do max 45 min dziennie, zachęcając tym samym pirackie stacje do zajmowania wolnego miejsca w eterze i nadawania tego, czego faktycznie chcieli słuchać ludzie z łodzi zakotwiczonych poza wodami brytyjskimi.
Zobacz również: Komedie o muzyce i muzykach razy sześć – część III.
Quentin (doskonały w roli Bill Nighy) jest dowódcą takiej pirackiej łajby i nadzoruje nieprzyzwoitych, skrajnie wyluzowanych, lubiących zioło didżejów, w tym Hrabiego (Philip Seymour Hoffman) i Dave’a (Nick Frost), który uważa, że jego osobistą misją jest być świadkiem utraty dziewictwa przez nowo „zaokrętowanego” chrześniaka Quentina (Tom Sturridge). Obsada efektowa bardzo, poza już wymienionymi: Rhys Ifans jako Gavin Canavagh, Emma Thompson, szekspirowski Kenneth Branagh wkurzającej urzędowej pierdoły.
Naprawdę przyjemny film, z dość dramatycznym finałem… nie było tylko DiCaprio zamarzającego w wodzie. I olejmy poprawność historyczną, gdzie niektóre utwory nie miały prawa istnieć w 1967 roku, kiedy toczy się akcja filmu, brytyjskie poczucie humoru wygrywa
1997 „PRIVATE PARTS” – „No use of seven dirty words: cocksucker, mother-fucker, fuck, shit, cunt, cock, and pussy”
Koloryzowana wersja biografii jednego z bardziej znanych prezenterów radiowych Pana Sterna najbardziej lekceważącego, prowokującego i słynnego DJ-a Ameryki. Tyczkowaty koleś, który przeszedł dość ciekawie drogę od zera do bohatera, z nerda stając się jednym z najbardziej rozpoznawalnych prezenterów radiowych Ameryki i swoimi skandalizującymi wypowiedziami i trudnymi tematami rzucił wyzwanie gigantom biznesu medialnego. Od lat sześćdziesiątych do dnia dzisiejszego ciągnie przezabawną i czarującą karierę, nadal będąc skandalistą nieuznającym tematów tabu, poprawności politycznej i prawa, którym rządzą się wszelakie media.
Sympatie muzyczne Sterna nie są trudne do rozszyfrowania, w pięknym stylu po zmianie profilu muzycznego jednej stacji na country – zrezygnował z pracy w niej dość potężnie obrażając szczerością słuchaczy. „Cześć, kowboje. Wiem, że wielu z was naprawdę kocha tę muzykę, ale ja jej po prostu nie rozumiem. Może to dlatego, że poszedłem do studia, nigdy nie jeździłem ciężarówką i nie uprawiałem seksu z siostrą mojego tatusia, ale… nie sądzę, że nadaję się do tej pracy. Myślę, że zrezygnowałem.”
Jedyni muzycy to AC/DC na finale, ale sporo muzyki leci i film jest faktycznie zabawny, na tyle na ile zabawny może być Howard Stern i uprawianie seksu przez radio, czy łykanie spermy szefa dla poprawy wymowy. Absolutnie bezbłędny dystans do siebie głównego bohatera, szczególnie krytyczne ocenianie swoich klejnotów rodowych i kilka dość kontrowersyjnych akcji, które u nas by nie przeszły tak lekko, między innymi dowcipy o… płodach. Serio.
1999 „DETROIT ROCK CITY” – typowe kino dla nastolatków – lub nie nastolatków wielbiących KISS najlepiej.
Kochający rock nastolatkowie i jednocześnie aspirujący muzycy Hawk (Edward Furlong), Lex (Giuseppe Andrews), Trip (James DeBello) i Jam (Sam Huntington) nie mogą się doczekać występu swojego ulubionego zespołu KISS na nadchodzącym koncercie. Jednak kiedy pobożna matka Jama (Lin Shaye) znajduje bilety na to wydarzenie, spala je, pozostawiając ekipę w niejakiej desperacji. Dla KISS wszystko: fani znoszą nieporozumienia, upokorzenia i przemoc, a wszystko to tylko po to, by zobaczyć swoich ukochanych idoli. Zostaje w pamięci dialog: „Czyż nie tak zaczynają się horrory?” „Tak, ale tak też zaczynają się pornosy!”
2000 „ALMOST FAMOUS” – historia o jakiej marzą małoletni fani – wybrać się z ulubionym bandem w trasę koncertową.
Akcja dzieje się we wczesnych latach 70. XX wieku i opowiada o młodym dziennikarzu muzycznym, Williamie Millerze, który wyrusza w trasę z zespołem Stillwater, by napisać o nich artykuł do magazynu Rolling Stone. Jest to film częściowo autobiograficzny, nawiązujący do doświadczeń Camerona Crowe’a jako młodego dziennikarza Rolling Stone, współpracującego później z zespołami takimi jak m.in. Led Zeppelin, Eagles, Poco, The Allman Brothers Band czy Lynyrd Skynyrd.
„Almost Famous” jest zabawny i wzruszający na wiele różnych sposobów. To historia 15-latka, bystrego i przerażająco szczerego dzieciaka, który dzięki szczęściu i odwadze zostaje przydzielony przez magazyn Rolling Stone do stworzenia profilu wschodzącego zespołu rockowego. Ściskając ołówek i zeszyt jak talizmany z entuzjazmem, bierze udział w przygodzie, chociaż redakcja nie wie nawet, że jest niepełnoletni. To tak, jakby Huckleberry Finn wrócił do życia w latach 70. i zamiast popłynąć tratwą po Mississippi, wsiadł z zespołem do autobusu.
2010 „GET HIM TO THE GREEK” – Jest banalnie: sex, drugs and rock’n’roll, ale hejterom jednego takiego zespołu na „M” niewątpliwie spodoba się „rola” Larsa Urlicha.
Podstarzały fan dyrektor wytwórni fonograficznej Aaron Green (Jonah Hill) dostaje pozornie łatwe zadanie – ma dostarczyć swojego idola brytyjską legendę rocka Aldousa Snowa (Russell Brand) z Londynu na koncert do Los Angeles na pierwszy przystanek trasy. Snow ma jednak inne plany. Dowiedziawszy się, że jego prawdziwa miłość jest w Kalifornii, rockman obiecuje ją odzyskać przed rozpoczęciem trasy koncertowej, zmuszając Aarona do zrobienia wszystkiego, co w jego mocy, by zdążyć na czas na koncert w Teatrze Greckim
„Get Him to the Greek” to opowieść o tych trzech dniach i nocach, które mijają niewinnemu Greenowi jak za mgłą. Dla Aldousa są one również niewyraźne, ale taki jest jego styl życia. Mamy tu komedię, która po swoim żywiołowym, obraźliwym języku, ekscesach narkotykowych, imprezach i zwierzęcych zachowaniach przechodzi w słodki obrazek przyjaźni Aldousa i Aarona.
2022 „METAL LORDS” najnowsza produkcja w całym zestawieniu.
Masa stereotypów, schematów, banałów, małolatów i naiwności w jednym filmie – obok tego na plus ścieżka dźwiękowa. Fabuła nieszczególna, ale warto mieć dobre nagłośnienie w domu. Licealiści Kevin i Hunter (Jaeden Martell i Adrian Greensmith) zakładają deathmetalowy band, któremu brak basisty, a czas goni, bo droga do oczywistej sławy wiedzie przez szkolny konkurs Battle of the Bands. Pojawia się dziewczyna, wiolonczelistka, szczenięca miłość i różnice zdań kumpli na tle tej relacji. Zasadniczo film z zeszłego roku przedstawiający współczesnych nastolatków nieco anachronicznie – tak jak widziała się Generacja X.
Na deser – wszystkie filmy Kevina Smitha – tu jest zawsze zabawnie, nawet jeżeli nie ma wiele muzyki to jest King Diamond.
Na zachętę trochę Kinga Diamonda z „CLERKS 2”
Zobacz również: Komedie o muzyce i muzykach razy sześć – część II