Leash Eye – „Busy Nights Hazy Days”

Każdym kolejnym krążkiem ekipa Leash Eye udowadniała, że w bezpretensjonalny hard rock zdobiony kwiecistymi plamami organów potrafi w naszym kraju jak nikt inny.

Zresztą te hammondowe brzmienia to wyznacznik ich stylu i bodaj największy spośród magnesów ciągnący moje poczucie rockowej estetyki rozsmakowane w klasycznych kompozycjach Deep Purple czy Uriah Heep do każdej kolejnej płyty Leash Eye. Na „Busy Nights Hazy Days” nie jest inaczej. Piotr Sikora za klawiszami wie co robi i robi to dobrze – bez nachalnego naśladownictwa, pięknie wkomponowując się w resztę składu wyraźnie rozmiłowanego w gitarowych odcieniach stoner i southern rocka. Kiedy zza nawałnicy ciężkich riffów i wściekłych kanonad sekcji nagle wyłaniają się hipnotycznie świdrujące organy trudno nie dostać ślinotoku i nie przyklasnąć z zachwytu.

Ale to nie jest też tak, że Sikora kradnie show. Przecież wcale nie gorsze momenty solowe ma tu Arkadiusz Gruszka, który poza soczystymi, mięsistymi i często rozbudowanymi riffami (czasami można się zastanowić czy to przypadkiem nie aby Tony Iommi uderza w te struny) atakuje z głośników przednimi solówkami. Łukasz Podgórski natomiast ułożył świetne, chwytliwe linie wokalne, takie w starym stylu, zawsze potrafiące zainteresować melodią i bądź co bądź zapadające w pamięć żwawymi refrenami. Kapitalne są też te momenty gdzie zespół popuszcza cugów i rozpoczyna muzyczny blitzkrieg napędzany rozszalałą szarżą sekcji i wtórującymi jej gitarami.

I czasem można się tylko za głowę złapać skąd w tych fetyszystach pustynnych bezdroży i masywnych ciężarówek znajdują się takie pomysły jak choćby syntezatorowe (fenomenalne zresztą!) partie w końcówce „Electric Suns”. Kto by się też spodziewał w tej nafaszerowanej testosteronem muzyce kobiecych chórków czy przesiąkniętych psychodelią pejzaży.

Sam nie wiem czy „Busy Nights Hazy Days” podoba mnie się bardziej niż poprzedni „Blues, Brawls & Beverages” sprzed trzech lat. Obie są po prostu świetne i pokazują, że Leash Eye są jedną z najlepszych hard rockowych ekip w Polsce. Płytę gorące polecam, bo – jak to u Leash Eye – jej odsłuch to rockowa jazda bez trzymanki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *