Molekh to polsko-irlandzki zespół grający awangardowy black metal. Został założony w 2017 r. przez troje muzyków z black/folk metalowej formacji Thy Worshiper.
Nie lubię przekładać muzyki na matematyczne równania. Rzecz jasna, bez umiejętności technicznych na odpowiednim poziomie, stworzyłoby się kupę gówna pchaną przez żuczka, zamiast artystycznego tworu, który znalazłby grono swoich zwolenników. Umiejętności techniczne to nie wszystko. Ważne jest „to coś”, co wyrwie zespół poza schemat i doda wartości stworzonemu dziełu. Molekh zdecydowanie ma „to coś”. „Ritus” nie jest albumem ani nudnym, ani brudnym, chociaż zalatuje smołą.
Gitarzyści wyważają szybkie tempo z wolniejszym, przybijającym do grobu i przybliżającym nas do piekła. I chociaż można odnosić wrażenie, że Molekh zaraz zgubi swą drogę, to chłopaki doskonale wiedzą jak zadowolić Belzebuba. Brak klawiszy sprawia, że śpiew gardłowy brzmi bardziej złowrogo. Nie zarzucają nas nim na każdym kroku. Dariusz stawia bowiem na bestialskie charczenie, które – niestety – nie zawsze jest wyraźne. Nie jest to jednak minusem jeśli potraktujemy wokal jako instrument muzyczny, który całościowo pozwala uzyskać mroczną harmonię. Wplatając się w szybkie partie gitarowe i siarczystą perkusję, jesteśmy wrzucani w epicentrum zła.
„Ritus” to 40 min. intensywnego opętania, tragedii zagubionej duszy. Debiut, który nie sposób zignorować. Horror klasy A w muzycznym wydaniu, gdzie pozytywna energia nie zagrzeje miejsca. Odpoczynku zaznajemy jedynie w wyciszających się końcówkach utworów. Ale to tylko cisza przed burzą. „Ritus” to bowiem podróż do piekła. Podróż, na którą nie każdy jest przygotowany. Molekh nie zna litości i serwuje nam tortury. Pomimo wielu mocnych punktów nie będę często powracać do odsłuchu albumu. Próba walki z mrocznymi siłami jest wyniszczająca i każdy będzie potrzebować czasu na regenerację.