Od orkiestry po Slayera – wywiad z Wojciechem Hoffmannem

Turbo jest jednym z najlepszych, najbardziej rozpoznawalnych i najdłużej grających zespołów polskiej muzyki hard rockowej i heavy metalowej – moim skromnym zdaniem oczywiście.

Minęły 42 lata, a zespół mimo swoich wzlotów i upadków dalej jest aktywny na scenie. Miałem okazję porozmawiać z Wojciechem Hoffmannem, liderem Turbo, który jako jedyny członek zespołu pozostaje w oryginalnym składzie od założenia formacji. Turbo to klasyka, którą powinien znać każdy, kto fascynuje się cięższą muzyką. Wojciech Hoffmann ma jeszcze kilka muzycznych asów w rękawie, których nie wykorzystał.

To niesamowite uczucie rozmawiać z kimś, kto przez ponad 40 lat kreuje polską scenę muzyki metalowej. Można śmiało stwierdzić, że Turbo należy do prekursorów hard rocka i metalu w naszym kraju. Przez cały okres istnienia zespołu jego skład zmieniał się wielokrotnie – gdyby wyliczyć każdego muzyka z osobna, wyszłoby na to, że przewinęło się tam aż 26 osób!
Częste zmiany w zespole na pewno wywoływały nie lada emocje. Z jednej strony to przykre rozstać się z kimś, z kim się współpracowało, z drugiej strony jest to działanie konieczne, aby zespół dobrze funkcjonował. W jaki sposób można się oswoić z tymi zmianami? Jak wiemy, jest Pan jedynym członkiem zespołu, który pozostaje w składzie praktycznie od początku. Czy to oznacza, że jest Pan niezastąpiony na tej pozycji?

Zacznijmy od tego, że ja w ogóle nie chciałem grać w tym zespole. Przez prawie dwa miesiące Henryk Tomczak namawiał mnie usilnie, żebym zaczął grać, a mnie to w ogóle nie interesowało. Końcówka lat 70 była bardzo trudna dla muzyki w Polsce. Na koncerty przychodziło mało ludzi, wydawało mi się, że jest to schyłek tego wszystkiego. Miałem kilka spotkań z orkiestrą Zbyszka Górnego, wydawało mi się wtedy, że orkiestra da mi jakieś zabezpieczenie i będę miał z tym wszystkim spokój. Wszystko uległo zmianie po tym jak dwukrotnie udałem się na Rock Arenę w Poznaniu. Występowali tam m.in. Kombi, Kasa Chorych, Exodus, Krzak, być może Dżem… Siedząc tak na tych krzesełkach, pomyślałem sobie: „właściwie to może lepiej być jednym z czterech niż jednym z czterdziestu”. Tak więc zgodziłem się na dołączenie do Turbo. Narodziło się we mnie takie pragnienie liderowania. Podłoże było takie – jeśli gram w zespole, to chcę, aby ten zespół był najlepszy. Cała nasza pokrętna historia wynika z tego, że chciałem, aby Turbo było zawsze najlepsze. Ci ludzie odchodzili, ponieważ nie spełniali moich oczekiwań. Po roku zostałem właścicielem całego zespołu, bo rozstałem się z Heniem. To była pierwsza ocena tego co mam w środku – w tym zespole. Nie chodziło o to, że był złym basistą, tylko o to, że chciałem grać inną muzykę. To rozstanie było dramatyczne. Następni ludzie, którzy przychodzili do zespołu, odchodzili w ten sam sposób. Nie zdołali udźwignąć tego napięcia. Trudno było się rozstawać z niektórymi ludźmi – jest to oczywiste, że po kilku latach współpracy ludzie do siebie się przyzwyczajają. Dla mnie najważniejszy był poziom zespołu i dlatego to wszystko tak się odbywało.

Myślę, że śmiało możemy nadać Panu tytuł muzycznego obieżyświata. Oprócz Turbo ma Pan na swoim koncie występy z Czerwonymi Gitarami, Non Iron, czy Scream Maker. Tego jest o wiele więcej, internet pod tym względem okazuje się być niesamowitą kopalnią wiedzy. Czy mimo tego, Turbo pozostaje nadal na pierwszym miejscu? Czy być może to inny projekt jest bliższy Pana sercu?

Ktoś mi kiedyś powiedział, że jestem dwulicowy. Kocham muzykę typu Czerwone Gitary, Beatlesi, The Rolling Stones, kocham również ten cały ortodoksyjny death metal, heavy metal, black metal, uwielbiam Slipknota, Behemotha, Decapitated. Turbo po tych ponad czterdziestu latach jest to moje takie dziecko. Niemniej jednak założyłem teraz kolejny projekt pod nazwą Helium. Gramy naprawdę ostrą rzeźnicką muzykę z „Dead End” i „One Way”. Moi koledzy nie bardzo chcieli grać to na koncertach, bo oni tego nie nagrywali – więc po co? Dlatego postanowiłem założyć sobie taki zespół. W międzyczasie gram jeszcze w super trio z Markiem Raduli i Jurkiem Styczyńskim, The Klenczon Experience, czy chociażby Hendrix Day. Oj sporo tego jest…

Wróćmy na razie do teraźniejszości. W niedzielę (24.07) odbył się koncert Iron Maiden na stadionie narodowym. Dlaczego o tym wspominam? W jednym z artykułów w internecie ktoś stwierdził, że płyta „Dorosłe dzieci”, jest bardzo zbliżona do stylu grania Iron Maiden. Sporo osób jest tego zdania, że interesował Was ten brytyjski styl grania heavy metalu. Jestem młodym chłopakiem, komunę znam tylko z opowieści i filmów dokumentalnych. Natomiast czy gdyby nie uzależnienie od trzymającej nas wtedy żelaznej kurtyny, Turbo miałoby szansę odnieść taki sukces jak wspomniany wcześniej Iron Maiden? Jak dużym problemem byłaby bariera językowa?

Od wielu lat Iron Maiden to nie jest jednak mój zespół. Tak mniej więcej do piątej płyty jeszcze ich słuchałem. Później nagrali płytę „Seventh Son of a Seventh Son”, na której usłyszałem klawisze, po czym od razu ich skreśliłem, tak samo jak Judas Priest. W tamtych latach dołączenie klawiszy do heavy metalu było w ogóle jakąś zdradą, często sobie powtarzałem: „Co to w ogóle jest?”. Dopiero po latach odkryłem te płyty na nowo i zrozumiałem, że byłem kompletnym ignorantem, bo to są przecież świetne płyty. Bariera językowa to był najmniejszy problem. Byliśmy wtedy młodzi i języka można było się nauczyć. To przede wszystkim były względy geopolityczne. W 1988 roku podpisaliśmy kontrakt na pięć płyt z wytwórnią Noise Records, wydaliśmy tylko „Last Warrior” i krótko po tym oni ten kontrakt z nami zerwali. Do dzisiejszego dnia nie wiemy z jakiego powodu.
Bardzo dobrze wspominam jedną sytuację. Wybraliśmy się kiedyś na trasę z Kreatorem po Węgrzech. Pierwszy koncert graliśmy w Budapeszcie, pech chciał, że dostaliśmy wtedy tylko dwa kanały, bardzo mnie to wtedy zdenerwowało. Jakimś cudem ogarnęliśmy więcej tych kanałów (około dziesięciu) i po tym występie dostaliśmy cały backline Kreatora. Wybierali się wtedy w trasę po USA. Powiedzieli nam, że gdyby wcześniej o nas usłyszeli, to śmiało moglibyśmy jechać jako support. Kiedyś mieliśmy grać koncert, jeśli mnie pamięć nie myli to ze Slayerem, ale nie dostaliśmy wiz do Niemiec i tak to niestety wtedy wyglądało.

Nie samym Turbo żyje człowiek. Jak wiemy, rok temu powołał Pan do życia projekt Helium, o czym również wcześniej Pan wspomniał. Początkowo zamysł miał być taki, aby grać przearanżowane kawałki z płyt Dead End i One Way, jednak jak możemy przeczytać na serwisie YouTube pod jednym z klipów: „Narodził się jednak pomysł, aby nagrać zupełnie nowy, jeszcze mocniejszy materiał”. Czy w najbliższym czasie możemy się spodziewać nowych utworów od Helium? Ostatnie publikacje pochodzą jeszcze z prób nagraniowych z ubiegłego roku. Więc na czym stoimy?

Skończyliśmy nagrywki dziewięciu utworów i ta płyta jest jeszcze w fazie przygotowywania. Chcemy zacząć z wysokiego C, a nie z byle tam jakiejś jakości. Wejście zespołu powinno być po prostu takim ciosem i mam nadzieje, że się uda i to wszystko będzie takim początkiem. W przyszłości na pewno nagramy też jakieś nowe kawałki, one już w zasadzie są gotowe, tylko wydamy to najpewniej w przyszłym roku.

Postanowiłem sobie, że przed zejściem z tego świata narobię takiego hałasu, żeby ludzie mnie zlinczowali albo znowu pokochali, będę miał siwe włosy, wejdę na scenę, będę skakał, aż tam umrę!

Ma Pan na swoim koncie dwa albumy solowe, które sądząc po opiniach, przyjęły się bardzo dobrze. Zdaniem słuchaczy, to kwintesencja rocka progresywnego. Z ogromną przyjemnością powracam do albumu Drzewa Czy w przyszłości możemy jeszcze liczyć na solowe wydawnictwo? Czy ma Pan w zanadrzu jakieś niewykorzystane pomysły, które chętnie ujrzałyby światło dzienne?

Pomysłów mam w komputerze setki, jednak moje lenistwo jest spore, dlatego ta trzecia płyta jeszcze nie wyszła. Trzeba usiąść i jakoś to skleić, bo materiału jest dużo. Mam jednak taki mały dylemat, Drzewa były wysoko postawioną płytą i do końca nie wiedziałem, co mam zrobić z drugą. Trwało to 13 lat, zanim wydałem „Behind The Windows” – ta płyta jest bardziej progresywna niż „Drzewa” i pojawia się następny problem, gdzie nie wiem do końca jak przekroczyć tą i tak już bardzo wysoko zawieszoną poprzeczkę. Nie chciałbym tego powielać, nie wiem, czy mi się to uda, być może jest to nierealne iść ciągle do przodu i wymyślać raz za razem coś nowego.

W przyszłym roku chciałbym zrobić trasę z Drzewami z okazji dwudziestolecia wydania tej płyty, będzie na pewno wznowienie, oraz wydanie analogowe.

Jestem mocno przywiązany do swojego wzmacniacza, nie wyobrażam sobie również gry na gitarze bez moich ulubionych efektów, natomiast postęp technologiczny zmusza nas do tego, aby przenieść się na cyfrę, przynajmniej ja tak uważam. To niesamowite, że w jednym piecu mieści się tyle symulacji, dziesiątki efektów, masa ustawień, czy obecnie dosyć popularna funkcja bluetooth dla leniwych pozwalająca kontrolować wzmacniacz za pomocą telefonu. Innymi słowy, masa udogodnień. Jeśli chodzi o koncertowanie, to jest Pan zwolennikiem nowej technologii, czy pozostaje Pan jednak przy klasycznym doborze sprzętu?

Absolutnie wszystko klasyczne, wzmacniacz kolumna, jakieś kostki. Oczywiście nie wykluczam cyfry, dajmy na to Fractal czy Kemper, ale tylko jako efekty, nie są w stanie zastąpić one wzmacniacza. Uważam, że lampa i ten cios z pieca jest absolutnie lepsza niż cyfra. W studio natomiast jak najbardziej. Sam korzystam z Guitar Rig. Nie jestem przeciwnikiem rozwoju, ale są też tak zwane przyzwyczajenia. Lubię mieć ze sobą piecyk, a ci, którzy grają na cyfrze, niech przy niej pozostaną jeśli daje im to przyjemność. Na scenie muszą fruwać nogawki!

Na swoim kanale YouTube, opublikował Pan kilka odcinków z serii Gitara Rocka Bez Tajemnic. Było to realizowane w ramach programu Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego z cyklu Kultura w sieci. Czy w przyszłości możemy liczyć na inne tego typu, nazwijmy to warsztaty gitarowe w formie wideo? Wnioskując po komentarzach, wiele osób bardzo chętnie nauczyłoby się czegoś jeszcze od Pana, słuchając przy tym historii i anegdot z przeszłości.

Wstyd totalny, po prostu wstyd totalny! To była wtedy jedyna możliwa forma zarobienia w tamtych czasach pieniędzy przez to, że nie koncertowaliśmy. W zeszłym roku miałem realizować podobny projekt, ale oczywiście został odrzucony, bo trochę bluźnię jednak w internecie na naszą władzę, a oni siedzą i ciągle sprawdzają. Bogu dziękowałem, że nie musiałem tego robić! Nie zarobię tych pieniędzy i nie będę musiał wstawiać tego, że dzięki ministrowi dziedzictwa i kultury zarobiłem parę groszy. Mam to po prostu w dupie!
Co do idei warsztatów z mojej inicjatywy, to cały czas myślę o tym, żeby to jednak robić, bo daje mi tą popularność, która jest niestety bardzo potrzebna w dzisiejszych czasach, w dodatku zespół Turbo jest zespołem totalnie niemedialnym, więc to się przyda. Niewykluczone, że usiądę nad tym któregoś dnia i zacznę to tak dosyć poważnie robić, nawet żeby pokazywać ludziom, jak grać te nasze utwory.
Ale wiesz, co mnie najbardziej denerwuje? Poblokowali mi na YouTube to, co ja gram, z mojej twórczości. Dlaczego? Bo naruszam prawa autorskie. Nikt mi tego nie może blokować, bo to są moje autorskie utwory. Z kolei jak napisałem do nich o tym, że ktoś perfidnie wstawił na YouTube „Dorosłe dzieci” z wyświetleniami ponad 5 milionów, a ja nie mam z tego grosza, to odpisali, że muszą to dokładnie sprawdzić i zweryfikować, bo mają natłok takich komunikatów. Do dzisiejszego dnia nic z tym nie zrobili…

Z Wojciechem Hoffmannem rozmawiał Redaktor Piotr Burak

Zespół Turbo wystąpi 1 września na ScreamFest 2022.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *