Origin of Escape – „Shapes”

Przemyślany, spójny, dobrze napisany i zawodowy brzmiący. Origin of Escape upichcili w ZED Studio debiut kompletny.

Personalnie Krakowska grupa to nie garażowi muzycy, a świta, która już coś tam w życiu trochę zagrała. Gitarzysta Przemek Gierat występował w Coria, basista Tomasz Kot w Paptetree i Deadline, perkusista Maciej Terlecki gra wraz z wokalistą Krzysztofem Borkiem w Tim Orders – zresztą ten drugi ma na swoim koncie również świetne występy na płytach Three Wishes, Xanadu czy ostatnio na solowych krążkach Macieja Mellera z Riveside. Brzmienie „Shapes” dopieścił natomiast Tomasz Zalewski współpracujący wcześniej nad soundem między innymi Comy czy Frontside. No i w tym momencie trzeba jasno powiedzieć, że „Shapes” sączy się z głośników światowo, dopieszczone miks i mastering to jedna z największych zalet tego krążka.

Ale i nie jedyna, bo materiał z „Shapes” to doprawdy kawał świetnie napisanego grania, które choć porusza się w obrębie wielu muzycznych stylów, to jednak zachowuje swój absolutnie rozpoznawalny klimat od pierwszego do ostatniego taktu. Tu Riverside (w „Milk Teeth” wręcz słychać melodie Mariusza Dudy) wikła się z Anathemą, połamane rytmy rodem z Toola otula atmosfera Katatonii, Soen siłuje się z Gojira. Wśród polskich zespołów podobne klimaty eksplorują ATME, Here on Earth, Abstrakt, Cereus czy Mechanism i Votum.

Reklama

Djent, prog i post-metal, rockowa alternatywa a wreszcie progresywny rock – wszystkie te wpływy płynnie stapiając się w „Shapes” tworząc koherentną, pogrążoną w melancholii i mroku całość. Bo co by wiele nie mówić nie jest to wesoła płyta – mroczno-neurotyczne dziedzictwo kapeli Maynarda Jamesa Keenana wręcz rozlewa się podczas odsłuchu szczelnie otulając kokonem nihilizmu. Zespół potrafi budować ciężką, ponurą atmosferę, z której co rusz buchają gniewne riffy na tle nieustannie łamiącej rytmy sekcji. Są też świetne figury solowe – chociażby gitara w „Shame”. Niezastąpiony za mikrofonem zdaje się Borek, który wyciąga tę płytę na wyższym poziom swoim charakterystycznym, nie dającym się podrobić nieco rozchwianym, roztrzęsionym i rozemocjonowanym wokalem.

Najlepsze momenty? Pamiętliwy refren z „Chase”, pełen toolowych neuroz „Galaxies”, napędzany potężnymi tąpnięciami gitar „Monster”. Odnoszę jednak wrażenie, że „Shapes” to jedna z tych płyt, które zyskują jako całość, bo i tylko wtedy potrafią w pełni zbudować klimatyczną otoczkę tego albumu. Zdecydowanie jest to debiut wysokiej próby warty każdej chwili z nim spędzonej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *