Recenzja Hammerfall – Hammer of Dawn

Gdybym miał wskazać zespół będący czymś na miarę AC/DC power metalu, to bez wątpienia byliby to Szwedzi z Hammerfall. Piewcy młoda, dobrej melodii i galopad grają, z drobnymi wyjątkami („Threshold”) właściwie to samo, ku ucieszy tabunów słuchaczy i nikomu to nie przeszkadza. Mało tego, mam wrażenie, że im więcej Hammerfall w Hammerfall, tym bardziej grupie wychodzi to na dobre.

Swoją drogą, Hammerfall, nie wymyślając siebie na nowo, wcale nie zasługuje na naganę, wręcz przeciwnie. „Hammer of Dawn” to album, który z miejsca urzeka swoją nośnością, a niektóre autocytaty Joacima Cansa, w postaci mrugnięcia okiem, a właściwie wersem do niektórych utworów (m.in. do klasyka „Heeding The Call”) to nic innego jak miód dla uszu fanów. Druga sprawa, to forma sympatycznego blondyna, który już po pięćdziesiątce przeżywa drugą młodość. Kto widział zespół na scenie w ostatnich latach (a mam tutaj na myśli koncert w krakowskim Kwadracie) ten wie, że Hammerfall młodnieje na żywo wykładniczo do ilości osób pod sceną.

Dwunasty album formacji z Gothneburga ma w sobie wszystkie pożądane elementy. Jest nieco patosu i ckliwości („Not Today”), są power/speed metalowe galopady („Too Old to Die Young”), czy wreszcie klasyczne dla tego zespołu, pełne sing-a-longów hymny jak z początku balladowe „State of the W.I.L.D” czy utrzymane w średnim tempie, pełne fantastycznych odniesień i charakterystycznego dla gatunku „na nanana na na” w refrenie „Reveries”. Mam nieodparte wrażenie, że będzie to jeden z żelaznych punktów każdego koncertu Szwedów. Dobra okazja do sprawdzenia już jesienią, kiedy zespół zawita do nas razem w towarzystwie z Helloween. Nie ukrywam, że będzie to prawdziwe święto dla fanów heavy/power, a jeśli Hammerfall, zabrzmią, choć w połowie tak dobrze na tej płycie, jestem spokojny o doskonałe wrażenia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *