Sodomisery – Mroczna konstelacja [WYWIAD]

Szwecja zrodziła już wiele legend. Niekiedy droga do tego statusu jest długa i wyboista. Każdy szuka własnej. Niektórzy posługują się GPSem, a inni – tak jak w przypadku Sodomisery – konstelacjami. O podróży, którą podąża zespół, opowiedział nam frontman zespołu – Harris Sopovic.

Pytanie, którego nie lubię, ale muszę zadać. Jaka jest historia Sodomisery?

Harris: Przed Sodomisery grałem w Warheim, z którym zagrałem europejską trasę obejmującą m.in. kilka koncertów w Polsce w 2013 r. Po powrocie do Szwecji zespół hibernował z kilku powodów. Zawsze myślałem o rozpoczęciu własnego projektu, bez konieczności podpinania się pod już istniejący. Bodajże w 2015 r. napisałem kilka piosenek i poprosiłem moich przyjaciół o pomoc w ich nagraniu. Jednym z nich był Pär Johansson z Diabolical, z którym byłem we wcześniej wspomnianej trasie. Johan Fridell z Netherbird zgodził się nagrać wokale. Niklas Sandin (Katatonia) wskoczył na bas i mogliśmy zarejestrować te trzy utwory. Trwało to chwilę. Ep’ka pojawiła się w 2017 r. Początkowo Sodomisery było projektem studyjnym. Nic poza tym się nie działo. W tym samym roku wsparłem jako basista Diabolical, bo potrzebowali zastępstwa na festiwalu w Rumunii. Krótko mówiąc – podrzuciłem nagrania naszemu kierowcy (Paul Viscolit), który chciał popchać mnie w kierunku założenia pełnoprawnego zespołu. W tamtym momencie sądziłem, że będzie z tym za dużo roboty. Nie miałem na to czasu. Ale po powrocie z Rumunii zacząłem zastanawiać się, czy znalazłbym do realizacji tego projektu odpowiednich ludzi. No raczej! Skontaktowałem się z Viktorem Eklundem – perkusistą zespołu Lamia Angitheus i Smothered, w których grałem w 2008 r. Viktor, Magnus i Paul pozwolili mi skleić zespół. Pozostał tylko problem znalezienia wokalisty, który na początku odrzucał mnie od pomysłu założenia zespołu.

Dlaczego?

Harris: Mam wysokie oczekiwania względem wokalisty. Z osobą o słabych kwalifikacjach twoja muzyka też może iść się jebać. Istnieją zespoły tworzące zajebistą muzykę, ale z chujowym wokalistą. Chciałem zgarnąć wokalistę, który nagrywał z nami demo, ale Johan Fridell miał już za dużo projektów pod swoją pieczą. Zacząłem oglądać tutoriale na youtube „jak growlować?”. Moje pierwsze próby nie były zachwycające. Kliknęło z zaskoczenia. Tomas Åkvik z LIK nagrał wokale na płytę swojego zespołu. Zwróciłem się do niego z zapytaniem, co takiego się stało? Miał niezłą motywację w studiu nagraniowym, kiedy producent go challange’ował. Kiedy wyszliśmy na piwo, moi znajomi próbowali mnie namówić na to, bym sam spróbował stanąć także za mikrofonem. W 2017 r. podczas jednej z prób Sodomisery, po prostu krzyknąłem do mikrofonu. Eureka! Odkryłem jak growlować! Zabrzmiało to całkiem nieźle i postanowiliśmy to nagrać. Chłopaki doszli do wniosku, że nie musimy już szukać wokalisty, bo ja nim będę. Wtedy zespół w pełni się urzeczywistnił. Zaczęliśmy grać koncerty. W 2020 r. ukazał się album „The Great Demise”. Tak to się zaczęło.

Wspomniałeś o zespołach, które tworzą dobrą muzykę, ale mają gównianego wokalistę…

Harris: Najbardziej oczywistym przykładem jest Dream Theater. Natomiast jeśli chodzi o growl, to na ten moment nikt nie przychodzi mi do głowy. Są kapele, które brzmiałyby lepiej, gdyby wybrali kogoś innego na wokal.

Souldrainer – odejście w ciemność

Czym różni się Sodomisery od Warheim? Utrzymujesz kontakt z chłopakami?

Harris: Jeden z członków Warheim odszedł zaraz po trasie w 2014 r. Temat trochę umarł śmiercią naturalną, jeśli można to tak nazwać. Alex i Robert ostatnio wskrzesili zespół i wypuścili kilka utworów, ale nie brałem w tym udziału. Zaczerpnąłem wiele inspiracji z Warheim zakładając Sodomisery. Alex jest wybitnym artystą, który tworzy niesamowite riffy w starym gothenburskim stylu. Trochę siara, ale póki nie zacząłem grać w Warheim, to nie wiedziałem, kim są Dissection! Oczywistą różnicą między moim dawnym, a teraźniejszym zespołem, jest wokal. Warheim reprezentuje styl black metalowy. Chociaż lubię kombinacje stylów, to staram się utrzymać death metalowy klimat.

…a czy do następnej płyty dorzucisz akordeon, na którym teraz uczysz się grać?

Harris: Zabawne pytanie, ale nigdy nie wiadomo! The Faceless przemycił do swojej twórczości saksofon, który zajebiście się sprawdza. Jeśli pasuje – to pasuje.

That’s what she said! Porozmawiajmy jednak o ostatniej płycie. Jak wyglądały prace nad „Mazzaroth”?

Harris: Zacząłem tworzyć materiał kiedy jeszcze mieszkałem w Sztokholmie. W 2021 r. przeprowadziłem się do Östhammar, gdzie zbudowałem studio nagraniowe. Prawie wszystkie partie (prócz perkusyjnych) nagrałem w domu. Paul zarejestrował tutaj partie basu. Wysłaliśmy materiał do studia, żeby wzmocnić dźwięk. Ronnie Björnström zmiksował i zmasterował płytę. Zawsze ciągnęło mnie do dźwięków symfonicznych, które pojawiają się w muzyce Dimmu Borgir czy Cradle of Filth. Chciałem to urzeczywistnić, ale wiem, że byłaby to droga bez odwrotu. Przearanżowałem parę utworów i dodałem klawisze, które w ogólnym rozliczeniu spodobały się reszcie zespołu. Udało się nam naturalnie wzbogacić brzmienie bez wpierdalania kiczu. Nie jesteśmy wielkim zespołem, ale uważam, że zawsze trzeba iść za głosem intuicji i czasami podjąć ryzyko. Możesz stracić część starych fanów, ale z drugiej strony – masz szansę zyskać nowych.

Jaka była Twoja rola jako producenta?

Harris: Napisałem i zaaranżowałem wszystkie piosenki. Nie maczałem palców w miksie ani masteringu.

Kto stoi za klipem do „Mazzaroth”?

Reklama

Harris: Ja. Do pierwszego lyric video – „Psychogenic” – zatrudniliśmy specjalistę. Odwalił niezłą robotę. „Mazzaroth” powstało w połowie 2023 r. Jestem techniczny i zacząłem się bawić nowymi programami i generować obrazy video. Zdałem sobie sprawę z tego, że stworzenie takiego klipu nie musi być dla mnie trudne. Spędziłem kilka dni nad obmyśleniem planu na klip i sklejeniem wszystkiego w całość. Lubię uczyć się nowych rzeczy.

Czym dla Ciebie jest „Mazzaroth”? Sama nazwa ma kilka definicji.

Harris: Natknąłem się kiedyś na to określenie. Mazzaroth to biblijne hebrajskie słowo, którego znaczenie faktycznie jest niepewne. W przybliżeniu można przetłumaczyć to jako konstelację gwiazd, co jest tematem przewodnim albumu. Być może nawigacja przez życie stanowi tandetny opis, ale dla mnie to podróż przez życie z całym jego bagażem – zarówno tym fizycznym, jak i mentalnym. Odpowiada mi takie podejście do sztuki, bo zapewnia wolność w interpretacji danego dzieła. Nie chciałbym tylko przedstawiać danego tematu czy też narzucać jednej retrospekcji.

Jakie masz obawy (ogólnie) albo powody paniki?

Harris: Jestem ucieleśnieniem introwertyka. Czuję przeciążenie sensoryczne w styczności z tłumem. Brałem udział w sztokholmskim maratonie, w którym brało udział osiemnaście tysięcy osób. Samo mieszkanie w stolicy Szwecji sprawia, że jesteś zewsząd bombardowany impulsami, które cię triggerują. Dlatego lubię przebywać na łonie natury. Wtedy odczuwam spokój.

…ale udało Ci się ukończyć maraton?

Harris: Oczywiście! Jest to też pewną formą walki ze swoimi demonami. Mógłbym się poddać, ale nie chcę, by moje lęki przejmowały nade mną kontrolę. Staram się trzymać z dala od alkoholu – chyba, że nadarzy się jakaś specjalna okazja. Z wiekiem zaczynasz zauważać, że branie narkotyków i chlanie nie ma wielu zalet. Nie chciałbym umrzeć w wieku czterdziestu czy pięćdziesięciu lat!

Zapytałam o to, ponieważ „Mazzaroth” jest koncept albumem poświęconym chorobom psychicznym. Skąd wybór tematu?

Harris: Jest to coś bliskie memu sercu. Zmagam się z tym tematem przez sporą część mego życia. Temat lęków, depresji, nie jest zbyt często poruszany. Mam jeszcze sporo do powiedzenia jeśli chodzi o mentalną podróż i walkę, która z nią się wiąże. Najtrudniej było mi uwierzyć w to, że moje życie może się zmienić. W pewnym momencie wydaje ci się, że spróbowałeś już wszystkiego. Podobnie było z growlowaniem – musiałem się przeprogramować na bardziej pozytywne myślenie. Nie musisz być skazany na zespół stresu pourazowego, ataki paniki, czy cokolwiek innego na resztę swego życia. Wszystko jest w twojej głowie.

Miałeś jakiś punkt zwrotny?

Harris: Bodajże w 2018 r. natrafiłem na video holendra, który robił ćwiczenia oddechowe, a następnie morsował. Postanowiłem to przetestować. Dla mnie był to powiew świeżości. To był strzał w dziesiątkę jeśli chodzi o radzenie sobie z atakami paniki i ze stresem. Oddychanie, medytacja, zimne prysznice, zmieniły moje życie na lepsze.

Jaka historia kryje się za „Coming Home”?

Harris: Inspiracją do napisania „Coming Home” jest jedna z moich ulubionych historii o Odyseuszu. Brał udział w wojnie i miał problem z powrotem do domu. Zatrzymywał się na wielu wyspach, na których miał styczność z różnymi plemionami. Rodziło to tez wiele przeszkód, które musiał pokonać. Finalnie (spoiler alert!) wrócił do domu. Życie jest podróżą. Zobaczymy dokąd mnie zaprowadzi.

Może do Polski?

Harris: Nic nie planowaliśmy, ale chcielibyśmy zagrać w Polsce. Jeśli są jacyś organizatorzy lub zespoły w Polsce, którzy chcieliby połączyć siły i zrealizować ten pomysł, dajcie nam znać!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *