Steve Vai zagrał w Lublinie. Najlepsze zawsze na koniec

Na początku tego roku, legendarny gitarzysta Steve Vai ogłosił 3 koncerty w naszym kraju. Poza występem w Krakowie i Lublinie Vai wystąpił również w ramach Gitarowego Rekordu Świata we Wrocławiu. Dla fanów muzyki rockowej był to naprawdę niesamowity prezent z okazji majówki.

Jeżeli ktoś nie miał nigdy styczności z twórczością Steve’a Vaia to bardzo możliwe, że ostatnie 40 lat przespał pod kamieniem. Vai od najmłodszych lat fascynował się muzyką. Dla wielu osób zaskoczeniem może być zaskoczeniem to, że w wieku 13 lat pobierał lekcje od Joe Satrianiego. Jednakże największą muzyczną inspiracją dla aspirującego wtedy młodego gitarzysty, był Frank Zappa. Steve Vai pozostawił swój ślad na takich utworach Zappy jak „What’s New In Baltimore?”, „Moggio”, czy „Stevie’s Spanking”. W wielu utworach Vaia możemy dostrzec styl grania odziedziczony po Zappie.

Choć nie da się tego dostrzec na nowej płycie, tak na żywo wiele kawałków zostało przearanżowanych w styl djent. Co genialnie komponowało się z akustyką zamkniętego obiektu. Na pierwszy ogień poszła lawina, bo tak dosłownie nazywa się utwór „Avalancha„. Już na początku koncertu Vai, dał do zrozumienia publiczności, że kocha eksperymentować i ryzykować, dlatego w pewnym momencie utworu, powierzył obsługę „kaczki” swoim asystentom podczas gdy on zabawiał się gitarową wajchą, testując ją do granic wytrzymałości.

Wkrótce przyszedł czas na przedstawienie zespołu, oczywiście w stylu takim, jakim robił to dość często Frank Zappa, czyli reggae, przy tym rozmawiając i żartując z publicznością, chociażby o swojej żonie, która pouczała go na temat tego, w jaki sposób powinien zachowywać się wobec publiczności. Występy w mniejszych obiektach mają ogromną zaletę- niesamowita interakcja z publiką. Vai był bardzo szczodry w kwestii rozdawania publiczności swoich kostek, najwidoczniej ma ich za dużo i robił to w trakcie jak i po zakończeniu koncertu.

Przyszła pora na kolejne gitarowe improwizacje i uwielbiany przez wielu w tym przeze mnie utwór „Tender Surrender”, który w nieco przearanżowanym stylu wzruszył publiczność w tym i mnie, bo tak kojącej gitarowej solówki nie słyszymy na co dzień w dodatku na żywo. Nie zabrakło również solówek pozostałych członków zespołu, którzy chcieli udowodnić swoją pozycję i rolę wśród Vaia, a przede wszystkim pokazać się publiczności, bo ile można być zasłanianym przez gitarową legendę…

Oprócz muzyki można było zaobserwować jeszcze kilka ciekawych scen. Między innymi próbę grania zębami na gitarze przez Vaia, co prawda nieudana, ale kilku osobom na scenie na pewno poprawiło to humor. W pewnym momencie Vai otrzymał również piękną czerwoną różę od jednej fanki, która okazję wręczenia róży miała po tym jak Vai chciał zaszpanować z bliska swoją gitarą. Rzeczą, o której warto wspomnieć, jest również wykonanie „Lights Are On”, gdzie w pewnym momencie na scenie oprócz basisty znajdowało się łącznie 5 gitarzystów grających niesamowitą harmonię.

Aż w końcu nadszedł ten moment i czas na przywołanie bestii. Wielu ludzi twierdzi, że to zwykła legenda pochodząca z greckiej mitologii, ale Steve Vai rozszerzył oczy niedowiarkom. Więc tak oto publiczności ukazała się ogromna hydra, czyli gitara z trzema gryfami, której pozazdrościłby sam Michael Angelo Batio. Ze wszystkich gitarowych abominacji, jakie widziałem, ta była najpiękniejszą. Dla niewtajemniczonych „hydra” to połączenie 12 strunowej gitary z 7 strunową gitarą i dołączoną do tego gitarą basową pół na pół z progami i bez progów… Dla takiego ogniskowego grajka to raczej za dużo i można się pogubić, natomiast trzeba przyznać, że sam design tej gitary robi ogromne wrażenie. Gitarę w pełnej okazałości można zobaczyć na posterze reklamującym trasę koncertową Inviolate.

Przed bisem Steve Vai wykonał utwór „For The Love Of God” w dość nietypowy sposób, bo… ze swoim realizatorem monitorów, który jak było widać i słychać ma ogromny talent wokalny, szczególnie operowy. Kończąc trzeba zrobić wielkie show więc niczym Zakk Wylde, wędrował z gitarą między siedzeniami publiczności i popisywał się na gitarze. Zazdroszczę ludziom, którzy mieli okazję dotknąć i zobaczyć z bliska coś tak niezwykłego. Może powinno się to traktować jako nauczkę, aby na koncertach gitarowych legend siadać tylko i wyłącznie na siedzeniach pośrodku?

Wszystko widać brzmi jak sponsorowana relacja występu, natomiast jest jedna rzecz, której nie mogę do tej pory zrozumieć i która przez praktycznie cały występ mnie denerwowała. Dlaczego gwiazda światowego formatu, mająca na swoim koncie 3 nagrody Grammy, występująca z Zappą, EVH, Erikiem Johnsonem, czy Satrianim używa jako efekty wizualne, slajdów rodem ze stockowych stron, czy windowsowych wygaszaczy ekranu? Literalnie były to obrazki losowych miejsc wygenerowanych przez AI, do których po prostu wklejono gitarę. Przez chwilę nawet można było zobaczyć w pełnej okazałości okładkę Metalliki „Load„. Być może szykuje się jakiś pozew od Larsa po tym jak to zobaczył? Publiczność była również świadkiem tego jak płód w brzuchu matki przeobraża się w… twarz młodego Vaia. Bardzo ambitne i pomysłowe. Dopiero pod koniec ukazały się slajdy nawiązujące do tematyki albumu Inviolate. Forum Romanum, Koloseum, czy zlepek ezoterycznych, mało zrozumiałych symboli często mieszanych z greckim alfabetem.

Co by nie mówić, te trzy majowe koncerty, mogą być zaliczane do jednych z najlepszych koncertów tego roku, moim skromnym zdaniem oczywiście. Polska została doceniona w niesamowity sposób, a dołączenie Vaia do bicia gitarowego rekordu świata potwierdza tylko tę tezę.

Zobacz również: Niesamowity koncert Vaia w Krakowie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *