„We got the bus, we got the truck, we got the beers and we’re ready to rock YOU Poland!” brzmi niemal jak groźba i całkiem konkretna obietnica sponiewierania publiki niewyczerpaną energią prosto z Australii.
Airbourne to band rutynowo siejący zniszczenie ożywionej zawartości klubów szalonym i intensywnym rock’n’rollem pod hasłem „No Guts No Glory”, które to słowa patrząc na sławne swego czasu samobójcze akrobacje i wspinaczki Joela O’Keeffe, interpretuje się raczej jako „raz kozie śmierć”, nie wiążąc specjalnie motta Australijczyków z odwagą i chwałą, ale od początku…
Kapela może poszczycić się 5 wydawnictwami studyjnymi, (ostatni „Boneshaker” z 2019 roku), muzyką ubarwiającą sporo gier komputerowych w tym „Need for Speed”, wiecznym porównywaniem z AC/DC zwykle ląduje na scenie i robi całkiem odjechane widowisko.
Australijski Airbourne na scenę wkroczył przy budujących napięcie dźwiękach motywu muzycznego z Terminatora II, po to tylko, żeby podniosły i mroczny nieco nastrój rozpirzyć w drobny mak wariackim tempem kawałka „Ready to Rock”. Na zalaną światłem scenę wpada czterech niewyżytych facetów, robiących spore zamieszanie i jeszcze większy hałas.
Ryan O’Keeffe uziemiony jest za sporym zestawem perkusyjnym, torturując go zawzięcie i tak dając upust swojej naddaktywności, natomiast jego brat, wykazując niebezpiecznie zaawansowaną postać ADHD jest wszędzie, bezustannie znęcając się nad swoim Gibsonem Explorerem. Zaznaczmy, że dość mocno sfatygowanym Explorerem, ale rock’n’roll to nie rurki z kremem, wiosło ma też szalonego obsługującego i wydatnie straciło na urodzie. Gitarka jest natomiast regularnie kąpana. Joel na scenę wpada mokry i nieustannie trzepiąc łbem robi prysznic pierwszym rzędom, scenie, odsłuchom, kolegom z zespołu, fotografom i ociekającej wodą wspomnianej gitarze.
Mister mokrego podkoszulka jak malowanie tyle że… w przypadku Joela koszulki to całkowicie zbędna część garderoby, kudłaty negliż uzupełniają dżinsy z dziurami na wysokości również kudłatych kolan, darcie się w niebogłosy i szaleńcza gimnastyka poza mikrofonem.
Ryana zza perkusji ledwo co widać, ale zapewniam że do brata jest bardzo podobny, natomiast do spółki z Joelem front sceny dekorują swoją nienachalną urodą i szalonymi tańcami Justin Street – równie dziki basista oraz najmłodszy stażem w kapeli Jarrad Morrice, który zastąpił Mathew Harrisona. O ile młodszy O’Keeffe siedzi udupiony za garami, starszym szaleństwo po scenie wręcz miota.
Set lista dynamiczna, żywa i rytmiczna, można poskakać, można się chóralnie wydzierać – co też publika z większym lub mniejszym zaangażowaniem czyniła bez specjalnej zachęty.
Starszy brat O’Keeffe o ile nie był w danej chwili przykuty do mikrofonu partią wokalną, ani nie ciął uszu kolejną solówką rzeczywiście wymyślał i to z rozmachem. Dochodzą do tego atrakcje w stylu „co wokalista jeszcze wymyśli” – i skupienie tłumu na scenie mamy zapewnione. Podczas „Girls in Black” rundka w przed barierkami na grzbiecie ochroniarza i bardzo malownicze rozbrojenie puszki piwa na czerepie wśród zachwyconej publiczności.
W oszczędnej konfenansjerce nadużywający potężnie słowa „fuckin*” Joel dopytywał się co jakiś czas publiki „Can you fu*kin feel it?” a ze sceny po kolei leciały „Too Much, Too Young, Too Fast”, „Rock 'n’ Roll for Live” i „Back in the Game”.
Były nie mniej energetyczne „Burnout the Nitro” i „Boneshaker”. Publika zachwycona, szybkie tempo, wybitna dynamika i energia litrami lejąca się ze sceny, podbita nagłośnieniem odpowiedniejszym na spory festiwal, niekoniecznie poznański klub.
Na finale rozczarowująco krótkiej setlisty lecą poprzedzony wyciem syreny alarmowej „Live It Up” i dziki ale już finałowy „Runnin’ Wild”.
„We love ya fuckin* all Poznań!”
Nie ma piękniejszego obrazka niż widok bandy zmaltretowanych ale i uchachanych metaluchów opuszczających salę klubu Tama w Poznaniu, przepuszczonych przez saunę i prysznic z wyżymaczką, przez niespełna półtorej godziny traktowanych bezlitośnie solidnym i porąbanym rock’n’rollem.
Chłopaki z krainy kangurów potrafią zagrać mocny koncert, zrobić rewelacyjny show, szkoda tylko tego przypinania łatki kopii AC/DC – klimat podobny, ale nieco młodszy i świeższy, a poza tym AC/DC jest na emeryturze – natomiast bracia O’Keeffe czynnie w służbie rock’n’rolla pięknie spuszczają wpier… ładnie grają. Zostało jeszcze ryknięcie w mikrofon „We love ya fuckin* all Poznań!” i po zejściu Airbourne ze sceny robi się wręcz dotkliwie cicho i niezwykle pusto.
Utwory wykonane przez Airbourne podczas koncertu w Poznaniu
- Ready to Rock
- Too Much, Too Young, Too Fast
- Rock 'n’ Roll for Live
- Back in the Game
- Girls in Black
- Burnout the Nitro
- Boneshaker
- Bottom of the Well
- Breakin’ Outta Hell
- It’s All for Rock 'n’ Roll
- Stand Up for Rock 'n’ Roll
- Live It Up
- Runnin’ Wild
Na pocieszenie dla tych, którym mało było dzikości Australijczyków i grania wysoko energetycznej próby, koncert w poznańskiej Tamie był pierwszym z trzech w Polsce, dziś szaleństwo przejmuje warszawską Progresję, a nieco później sprawdzą wytrzymałość konstrukcji budynku klubu Kwadrat w Krakowie.
14.06 2023 Klub Progresja, Warszawa
14.07.2023 Klub Kwadrat, Kraków
Łódzka formacja BRUKLIN supportem koncertów Airbourne w Polsce
Warto wspomnieć że koncerty polskiej części trasy wspomaga gościnnie ekipa pochodzącego z Łodzi składu Bruklin. Klasyczny rock najlepiej znany z „Bon voyage” – numeru świetnie sprawdzającego się przy angażowaniu publiki w chórki – niebawem wyda pełnometrażowy album studyjny. Na scenie poznańskiego klubu zaprezentował się między innymi utworami „Wspomnienie” czy „Kot” ze swoistym luzem, fajnie łapiąc kontakt z nieśpiesznie gromadzącą się publiką, pobudzając muzycznie nieco ospałych przed występem Airbourne w całkiem przyjemny i efektowny sposób. Szczere, nieprzekombinowane granie podane w przesympatyczny sposób.
Utwory wykonane przez Bruklin podczas koncertu w Poznaniu
- 1. Nic nie stało się tam
- 2. Bazylia
- 3. Kot
- 4. Nić Ariadny
- 5. Osad
- 6. Wspomnienie
- 7. 10 lat później
- 8. Nie raz
- 9. Bon voyage