Trivium – Warszawa 23.01.2023 [RELACJA]

Stołeczna Stodoła to jedno z najrzadziej odwiedzanych przeze mnie miejsc w Warszawie. Paradoksalnie, bowiem świetne warunki, dobra lokalizacja i masa dobrych wspomnień nijak nie zachęca, aby jako fan metalu odwiedzać ten jeden z lepszych tego typu klubów w kraju.

Dość powiedzieć, że ostatni raz w Stodole byłem sześć lat temu na Ghost. Rok 2023, póki co daje same powody, aby w kolejnych miesiącach utwierdzić się w dobrej opinii o tym klubie oraz skorzystać z oferty koncertowej m.in. od Knockout Productions, odpowiedzialnych za poniedziałkowy koncert Trivium, Heaven Shall Burn, Obituary i otwierającego stawkę Malevolence.

Trivium w warszawskiej Stodole. Relacja

Numer cztery w zestawieniu i mój osobisty kandydat do miana następnej dużej rzeczy w dzisiejszym metalu, pochodząca z Sheffield formacja Malevolence była dosłownie czarnym koniem całego wieczoru. Na zeszłorocznym Mystic Festival zderzyli się ze ścianą – po pierwsze dźwięku ze sceny, a po drugie – i to najważniejsze – niezrozumienia wśród publiczności. Problem był o tyle dziwny, że przy takim Bleed From Within publiczność szalała w najlepsze, a wśród riffów Anglików nie wyczuwali ani metalcore’owego uderzenia, slayerowskich przyśpieszeń, nie mówiąc o groove metalowych bujańcach. W poniedziałek z kolei klub dał się kupić niemal od pierwszych dźwięków „Malicious Intent” poprzedzonym intro „Bad Boys” od Inner Circle. Przyznam wprost, dawno nie byłem na tak dobrym (a krótkim!) metalcore’owym koncercie, gdzie werbel nastrojono niczym do grindu, a ochoczo wykorzystywane bass dropy przyjemnie obijały żebra. Panowie są obecnie jedną z lepszych koncertowych maszyn, głównie za sprawą perkusisty Charliego Thorpe, który z powodzeniem mógłby grać w dowolnym DUŻYM thrash metalowym zespole. Blasty, breakdowny, umiejętnie wykorzystanie każdego elementu mocno rozbudowanego zestawu? Jest. Finezja? Jest. Prezencja jak na hardcore’owca przystało? Także. Zgranie z zespołem i świetny timing z przerwami m.in. na te planowane, jak i nieplanowane ściany śmierć – wszystko jak trzeba. Panowie są już w trasie od jakiegoś czasu i wcale, ale to wcale nie widać po nich zmęczenia. Przed twórcami jednej z lepszych zeszłorocznych płyt stoją drzwi do wielkiej kariery. Namaścili ich Trivium, świat wkrótce zobaczy o co w tym naprawdę chodzi. Kto nie śpiewał refrenów „On Broken Glass” ten zwyczajna trąba i mam nadzieję, że blisko 1500 osób w Stodole, tak zauroczonych występem Anglików pokaże taką samą energię na planowanym osobnym koncercie tej jesieni.

Trivium w Warszawie. Wieczór umiliło również Obituary

Wieczór umilały cztery zespoły, będące filarami gatunków z kompletnie innej bajki. Co miało zostać napisane o Obituary, zrobiono w książkach, setkach wywiadów i recenzjach, a nic tak naprawdę nie oddaje luzu i swobody jaką cechuje zespół braci Tardy. Najnowszy, jedenasty w dorobku album „Dying of Everything” przyniósł aż trzy nowe kompozycje w koncertowym zestawie, a sam set Amerykanów zbogacił (i to nie ostatni tego wieczoru) cover innej legendy, w tym wypadku Celtic Frost – „Circle of the Tyrants”. Jak na death metalowy zespół przystało, komando z Florydy zagrało od dechy do dechy, bez silenia się na bezpośredni kontakt z publicznością, za to w scenerii dymu, świateł zgniłej zieleni i własnego logo wyświetlanego na suficie niczym to, którym Jim Gordon przywoływał Batmana. Ten drobny, ale za to bardzo nietuzinkowy element spotęgował i tak dobre wrażenie, a osoba odpowiedzialna za światła, niecałą godzinę później poszła o krok dalej, oświetlając boki sceny tak, aby na ścianach sali na białym tle widać było cienie muzyków – komu trzeba dowodów, niech sprawdzi liczne nagrania z tego występu w serwisie YouTube.

Niemcy z Heaven Shall Burn grali u nas… Zdecydowanie zbyt dawno temu. Dziwi mnie, że tak ikoniczny dla europejskiego metalu zespół, nie gra w Polsce klubowych koncertów, a ostatni raz, był to bodaj Przystanek Woodstock w 2011 roku! Pionierom europejskiego melodeathu/metalcore’a nie po drodze z naszym krajem. Jest to o tyle dziwne, że NIEMAL CAŁA SALA znała repertuar zespołu, i nie mam na myśli klasyków z „Antigone”, czy „Deaf to Our Prayers”, a nawet cover tytanów szwedzkiego brzmienia „Black Tears” od Edge of Sanity.  Niefortunnie, zespół Marcusa Bischoffa poległ z własnym realizatorem dźwięku, który zaproponował taki scenariusz, o którym nawet nie śniło mi się, że może się ziścić. Dodajmy do tego, że zespół prężył się na ściennie blisko 70 minut, i gdyby nie moja pamięć do „klasyków”, byłby to jeden z najgorzej odebranych przeze mnie występów w ostatnich latach. Nie pomogła wysoka forma i prezencja na scenie, nie pomogły świetne światła i wkład w przypomnienie polskiej publiczności o istnieniu czegoś takiego jak europejski melodyjny death metal, ale z całym szacunkiem, występ takiego giganta, który powinien koncertować w halach u boku Amon Amarth, równał się gigowi randomowej kapeli z dowolnej części świata, grającej nie w dużym klubie, a w pubie w środku tygodnia. Chcąc nie chcąc, zdanie uczestników i ich aktywności w moshu zdawało się nie pokrywać z moją oceną. Trudno.

Koncert Trivium w Warszawie. Dedykacja dla Nergala

Pół godziny przerwy między headlinerami dało się wyczuwalnie we znaki setkom zebranych, a gdy odpalono intro w postaci „Run To The Hills” właściwie już do końca występu Trivium energia ani na moment nie opadała. Niezależnie czy grupa prezentowała niemal dwudziestoletnie klasyki z początku kariery („Pillars of Serpents”), nowości z wydanego w ubiegłym roku „In The Court of The Dragon” („Like a Sword Over Damocles”) czy żelazny repertuar z czasu „In Waves” – klub był kupiony nie tylko produkcją nawiązująca smoka, który jest głównym bohaterem obrazu zdobiącego ostatni album zespołu oraz jakby jeszcze ktoś nie wiedział, azjatyckiego pochodzenia lidera zespołu;zaskarbiono publiczność brzmieniem, którego nie powinni powstydzić się znacznie więksi niż Trivium. Dodajmy do tego absolutnie fantastyczną formę wokalną trio Corey-Matt-Paolo, i nawet Ci, którzy od lat wieszali na tym zespole psy, powinni mieć powody do wstydu, jak dobrze wypada Trivium live. Zapewniam jednak, że ani język polski Matta Heafy („skok”, „jazda Trivium”), ani dedykacja „To The Rats” dla obecnego na sali Nergala, nie byłaby tak znacząca, gdyby nie tytan gry na perkusji Alex Bent. W ciągu dwóch lat pandemii zespół ograł, zagrał i nagrał blisko 40 różnych utworów, czy to na streamach, czy to w warunkach bardziej koncertowych, a na studiu kończąc, i jeśli mam wskazać perkusistę, którego gra wyniosły zespół to na nowy, niespotykany wcześniej poziom, to byłby to skromny muzyk z Oakland. Czekam na Trivium na dużej scenie, oby na Mystic Festivalu.

Grzegorz Pindor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *