Vader. Żywa legenda [WYWIAD – cz. 1]

Zespołowi Vader zawdzięczamy tyle samo co Robertowi Lewandowskiemu, Romanowi Polańskiemu, czy Fryderykowi Chopinowi. To, co ich różni, to scena tudzież dziedzina, którą reprezentują. Można nie być ich fanem, ale szacunek chłopakom się należy! Pod ostrzałem muzycznych pytań znalazł się gitarzysta zespołu – Marek Pająk vel polski Mel Gibson. Przygotujcie coś do picia – będzie sucho. Niech moc będzie z Wami!

Słyszałam, że jesteś niezniszczalny i grasz koncerty nawet z wybitym barkiem.

Marek Pająk: Kontuzja nie przeszkadza mi w graniu, ale w życiu poza sceną już tak. Dostałem blokadę i cały ból się rozpłynął po całości. Odnowiła się ona na trasie. To był drugi koncert w ramach europejskiej trasy koncertowej z okazji 40-lecia zespołu. Dla mnie to był dramat na scenie. Nie wiedziałem co się dzieje. Trochę było to brutalne. Zszedłem ze sceny, bo gitara wypadła mi z ręki. Chłopaki zaczęli grać, a ja co? Nie odpuszczam! Mam nawykowe zwichnięcie barku, które było operowane w 2017 r. i było ok. Techniczny był w szoku i zapytał, jak może mi pomóc. Mówię: ciągnij! Nie był w stanie tego nastawić, więc się rozpędziłem w kierunku drzwi i bark wskoczył na swoje miejsce. W pewnym momencie zostałem okrzyknięty polskim Melem Gibsonem. Wróciłem na scenę i dokończyłem koncert. Oczywiście piekielny ból i tracisz kontrolę nad ręką. Zadzwoniłem do znajomych, którzy wybierali się na koncert do Berlina, będący trzecim punktem na trasie. Przywieźli taśmy ściągające. Znalazłem filmik na serwisie youtube co zrobić w takiej sytuacji, kiedy potrzebuję dalej funkcjonować. Zostałem oklejony taśmami kinezjologicznymi. Zagrałem trasę i dopiero po jej zakończeniu wróciłem do tematu – już w Polsce.

To była usterka spowodowana graniem?

Marek: Głupotą w dzieciństwie. Wiadomo, robiło się wtedy różne dziwne rzeczy, typu wspinanie się po drzewach, spadanie z nich, bieganie po budowach… nie mieliśmy wtedy telefonów komórkowych ani Internetu, który pozwoliłby inaczej zagospodarować wolny czas. Podczas jednej z takich głupich akcji strzelił mi bark. Ale kto się wtedy przejmował takimi rzeczami? Na pewno nie ja. „To się rozchodzi”. Bark potrafił mi wypaść i wrócić, co też było cholernie bolesne, ale do ogarnięcia. Poważnego działania podjąłem się będąc przed czterdziestką. Cały młodzieńczy wiek i tzw. „middle time” przebiegałem z rozwalonym barkiem. Jestem po drugiej operacji, połapany pięcioma klamrami. Mam nadzieję, że już nic złego się z tym nie wydarzy. Trzeba sobie jakoś radzić. Na lotniskach nikt mnie nie zatrzymuje na kontrolę osobistą.

Jak to jest mieć kilkoro dzieci w znaczeniu zespołów? Masz swoje ulubione?

Marek: Ciężko powiedzieć. Może inaczej – nie mam ulubionego zespołu z tego względu, że każdy z nich wypełnia trochę inną lukę i inną część moich zainteresowań – tak na 90%. Vader jest zespołem kluczowym, w którym gram już czternaście lat, a byłem fanem jeszcze za gówniaka. Lubię wszystkie projekty, w których uczestniczę. Brakuje mi tylko jednego niezamkniętego tematu, ale o tym później. Istnieje projekt, już też niemłody, czyli Polish Metal Alliance. Dodatkowo udzielam się w The Legend Of Rock Symphonic i w miarę możliwości chcę to kontynuować. Gorzej jest w kwestii technicznej. Vader wciąż jest zespołem bardzo aktywnym koncertowo. Czasami ciężko jest połapać logistycznie wszystkie sprawy pomiędzy poszczególnymi projektami. Miałem zagrać z Polish Metal Alliance pierwszego dnia festiwalu w Jarocinie. Nie byłem w stanie tego ogarnąć, bo praktycznie w tym samym czasie graliśmy z Vaderem w Portugalii. Zdarza się tak, że na wariata lecę z samolotu do samochodu i jadę na drugi koniec Polski, żeby zagrać koncert z inną ekipą. Natomiast granie w tych trzech projektach mnie rajcuje. Na tyle, na ile jestem w stanie dogadać się z dowództwem Vadera, to próbuję to wszystko pogodzić. Kiedy nie gramy trasy, to mogę więcej czasu spędzić w studiu.

Możesz zdradzić coś więcej z tych planów?

Marek: Odnośnie Polish Metal Alliance – dwa utwory czekają w kolejce. Mamy nagrane sekcje rytmiczne z nowymi gośćmi, których nazwisk na razie nie mogę zdradzić. To będzie niespodzianka! Myślę, że będzie to ciekawe zaskoczenie, ponieważ niektórzy goście nie zajmują się tylko śpiewaniem. I na tym się zatrzymajmy, ok? Ha ha… w planach mamy oczywiście więcej utworów. Mamy dwa kolejne pomysły, które – mam nadzieję – doczekają się realizacji. Każdy z nas ma inne projekty, inne zajęcia… Jarek Chilkiewicz też jest zarobionym gitarzystą. Staramy się jakoś łapać. Zaskoczymy jeszcze w tym roku. Cały czas chodzi nam po głowie coś, o co jesteśmy często pytani. Czyli kiedy nagramy swój autorski numer? Otóż myślę, że nagramy, ale najpierw musimy się muzycznie dogadać. Ja mam swój pomysł na to. Jarek też przygotował swoje riffy. Wojtek Cugowski też chciałby współpracować przy tym. Tutaj też w grę wchodzi problem logistyczny. Gdybyśmy mieli więcej czasu, to moglibyśmy się spotkać w całym składzie, żeby w starym stylu pojamować. Czasy są szybkie i wszyscy latają z punktu A do punktu B. Myślę, że skończy się to tak, że zaproponuję własną piosenkę, Jarek swoją i to samo Wojtek. Albo będą trzy numery, albo będziemy z tego szyć.

Czyli te dwa pomysły to nie są jeszcze autorskie numery?

Marek: Dwa gotowe dalej są coverami. Poszliśmy troszeczkę w inne rejony. Dalej jest to heavy metal, ale zaczęliśmy bardziej zagłębiać się w materię. Autorskimi pomysłami jeszcze się nie dzieliliśmy. Dużo łatwiej nagrywa się cover aniżeli coś swojego. Czasami trwa to miesiące, a niektórzy rozciągają to na lata. Czas pokaże.

Wspomniałeś, że nie zagrałeś koncertu w ramach Polish Metal Alliance ze względu na zobowiązania wobec Vader. Nie ma ryzyka, że przez inne obowiązki zostaniesz wyoutowany z któregoś z projektów?

Marek: Mam nadzieję , że nie :)). Byłem jedną z pierwszych zaproszonych osób i wykonuję dużo pracy dla Polish Metal Alliance. Do wielu utworów bazę nagrywam wspólnie z Jarkiem. Dodatkowo zapraszamy gości, którzy dogrywają solówkę tudzież dodatkowe elementy. Ten trzon jest stały i powiedziałbym, że nie jest zagrożony. Ten projekt nie polega na tym, że każdy musi być na koncercie. Niekiedy się wymieniamy. Tak samo jest z wokalistami. Wiadomo, że Max, czyli założyciel tej grupy, którą spaja, musi być i nie wyobrażam sobie gigu bez niego. Ale była np. taka impreza, kiedy mieliśmy zastępstwo za Krzyśka Sokołowskiego. Czasami pojawia się Grzegorz Kupczyk. Jesteśmy zgrają kolegów, którzy sobie grają. Jak ktoś odpadnie, to nic się nie stanie. Staramy się tak zorganizować, żeby te koncerty miały odpowiednią jakość. Najlepiej jest, kiedy jesteśmy w pełnym pakiecie.

Jest jakiś utwór, którego cover chciałbyś zrobić, ale boisz się, że możesz to spierdolić?

Marek: Bardzo bałem się nagrać cover zespołu Van Halen i… zrobiliśmy to! Jestem ich wielkim fanem. Eddie Van Halen jest jednym z moich gitarowych bogów, na których się wychowywałem. „When It’s Love” chcieliśmy zrobić dawno, dawno temu, ale temat zawsze schodził na boczne tory. W nasze łapy trafiały piosenki łatwiejsze do wykonania i bardziej lotne. Czekaliśmy na odpowiedź Piotrka Cugowskiego, który miał być główną postacią tego utworu. Później zmieniliśmy plany, co jeszcze bardziej nas oddaliło od nagrania tego coveru. Ale czy teraz jest jakiś utwór, którego bym się bardzo bał? Myślę, że przede mną są utwory, których się obawiam. Nie są one stricte heavy metalowe (w tej muzie świetnie się czuję). Lubię wyzwania. Zazwyczaj największy problem jest w przypadku utworów rockowych, gdzie ta gitara gra inną nutą. Trzeba umieć to uwydatnić i odpowiednio przekazać. Nie mogę tego zagrać jak typowy death metalowy gitarzysta, bo to w ogóle nie zabrzmi. W przypadku Van Halen były inne przeloty, niuanse i smaczki na gitarach. Jeśli nie byłbym w stanie tego przekazać, to nie powinienem się do tego utworu zabierać. Drugi utwór, o którym rozmawialiśmy na początku, właśnie taki jest. Tam jest inna technika grania. Trochę zabawy miałem też przy „I Want It All” Queen, bo tam jest dużo smaczków i dodatków. Trzeba było to przekazać najlepiej jak się potrafi. Na szczęście mam youtube i oglądam utwór, do którego coveru się przygotowujemy, w wersji koncertowej. Na płycie pewnych rzeczy nie widać. Nie poddaję się.

Skoro już tak dużo nam zdradziłeś, to może powiesz, o jaki utwór chodzi?

Marek: Nie mogę, bo bym spalił. I wtedy by mnie wywalili! Haha…

Reklama

A skąd u Ciebie ta potrzeba spełniania się w kilku zespołach jednocześnie?

Marek: Mam szeroki wachlarz muzycznych zainteresowań. Nigdy nie czułem się stricte metalowym gitarzystą. W poprzednich zespołach, w których grałem, jak np. Esqarial, muzyka była mocno pokręcona. Łączyliśmy death metal z jego melodyjną odmianą i muzyką klasyczną, a także z technicznym graniem. To był oryginalny, ale też i trudny twór. Czułem się trochę inaczej i dziwnie jadąc w trasę z Esqarial na początku lat dwutysięcznych. Wszystkie inne zespoły biorące udział w festiwalu Thrash’em All były osadzone w konkretnej formule. Lubię muzykę rockową, klasyczną, hybrydę tych elementów, muzykę elektroniczną, filmową. Zanim zacząłem grać na gitarze, to słuchałem sporo elektroniki – Jean-Michel Jarre, Vangelis etc. Dopiero później weszła gitara. Nigdy nie umiałem grać na klawiszach, chociaż się tego uczyłem. Zamieniłem się z kolegą na gitarę. I wiesz co? On mi spalił te klawisze. Zostałem z wiosłem i musiałem zacząć się uczyć na niej grać. Potem wjechał metal i było wiadome, że będę rozwijał się w tym kierunku. Zakres moich zainteresowań jest tak duży, że wszędzie chciałbym zostawić po sobie ślad. Death metal stanowi rdzeń. Co z muzyką filmową? Mamy The Legend Of Rock Symphonic, gdzie wykonujemy rockowe utwory, ale mamy oprawę, w której zawiera się epickość muzyki filmowej. W muzyce filmowej gitara dość często schodzi na drugi plan, ale pojawia się. Samo przebywanie w tym otoczeniu jest dla mnie niesamowitym przeżyciem. Choćbym miał zagrać trzy dźwięki na krzyż, to będę spełniony, bo będę słyszał całą moc tej orkiestry symfonicznej. To samo w przypadku muzyki rockowej, której elementy uzupełniają mój warsztat. Nie można cały czas jeść schabowego. Czasami trzeba zjeść fajną sałatkę, a innym razem deser.

Muzykę do jakiego filmu chciałbyś stworzyć?

Marek: Byłby to film historyczny albo science-fiction. Bardziej popłynąłbym w rejony Krzysztofa Kolumba, aniżeli w polską historię. „1492. Wyprawa do raju” – to jest mój wyznacznik. Wydając płytę „Discoveries” Esqarial mocno inspirowałem się Vangelisem. Słychać tam kontynuację płyty, którą on stworzył do tego filmu. Dla mnie muzyka filmowa bardzo często kojarzy się z podróżą. Może to być podróż po lądzie, rejs w nieznane, albo wylot w kosmos.

W takim razie „Gwiezdne Wojny” też wchodziłyby w grę. A właśnie – specjalnie dla Ciebie przygotowałam suchara. How did they get between floors on the Death Star? In the ele-Vader.

Marek: Haha… ale mogły by być też Death Stairs. Masz coś jeszcze?

Duh! What did Darth Vader say when he walked into a vegetarian restaurant? “I find your lack of steak disturbing.”

Marek: Haha!! Dobre! Suchary są spoko – jeśli są tematyczne. O Yodzie słyszałem kilka, których teraz co prawda nie pamiętam, ale miały związek z jego stylem ułożenia zdania.

Swoją przygodę muzyczną zaczynałeś w latach dziewięćdziesiątych. Pamiętasz może, co było wtedy Twoim motorem napędowym?

Marek: Starsi koledzy z Legnicy, którzy mieli swój zespół. Jako młodzicy chcieliśmy zakręcić się wokół nich. Chodzili w skórach i nosili długie włosy etc. My tam jeszcze gówno mieliśmy na głowie. Próbowaliśmy dostać się do paczki i chcieliśmy, żeby nas zaakceptowano. Subkultura kiedyś była mocna i nie byle kto się tam dostawał. Udało się wkleić w te szeregi. Spotykaliśmy się w swoich miejscówach. Zapytałem, czy mógłbym kiedyś wpaść na próbę. Usłyszałem, że nie ma opcji. „Co ty, młody? Spadaj.” Miałem okno wychodzące na drogę na salkę. To było w domu kultury. Jak widziałem, że tam idą, to ubierałam się, czekałem jak wejdą i siadaliśmy z kumplem pod domem kultury. Słuchaliśmy, jak ta muzyka się wydobywała. Później udało nam się grzecznie zapukać, wejść i usiąść. Na szczęście nas nie wywalili. Samo to było dla mnie niezwykle budujące. Natomiast momentem, który zmienił moje podejście do całości, to była sytuacja, w której mnie zapytano, czy gram na gitarze. Udało mi się wcześniej załatwić gitarę marki Aster. Nie mieliśmy z tym kumplem, z którym wbiliśmy na próbę, pojęcia o graniu. Ale powiedziałem, że umiem. To był mój moment zapalny. Omal nie wyleciałem ze szkoły. Wszystko olałem. Siedziałem w domu, grałem na gitarze przygotowując się do grania w zespole, którego gitarzysta wylądował w wojsku. To były najlepsze czasy, jeśli chodzi o mój rozwój. Miałem największy strzał jeśli chodzi o motor do działania. Moje wewnętrzne sukcesy – nie takie, które ludzie widzą – osiągnąłem w pierwszych kilku latach kiedy zacząłem grać. Najciekawsze momenty, które wspominam, to pierwsza wizyta w sklepie muzycznym i zakup strun, pierwszy efekt do gitary etc. 

Powiedziałeś, że subkultura była mocna. Teraz nie jest?

Marek: W dzisiejszych czasach ludzie się spotykają, ale raczej jako kumple i znajomi. Nie ma żadnej fali. Nikt ci nie mówi „wymień wszystkie płyty” albo „podaj skład” zespołu, którego badzik lub koszulkę nosisz. Teraz się z tego śmiejemy. Widzisz gościa z kataną wielu wyszytych zespołów i on pewnie te składy zna. Kiedyś było tak, że jak nie znałeś odpowiedzi na zadane pytanie, to koleś wyrywał ci badzik albo traciłeś koszulkę i wracałeś do domu bez t-shirta. A jak nie dostałeś wpierdziel za to, to powinieneś się cieszyć. W starych czasach byłem ganiany po podwórku przez skinheadów. To było niebezpieczne. Teraz wszystko jest na lightcie. Chcesz słuchać metalu? Nikt ci nie zabroni. Kiedyś muzyka metalowa była muzyką dla wybranych. Jeżeli chciałeś być w otoczeniu, to musiałeś coś wiedzieć. Ze względów kulturowo-technologicznych masz łatwiejszy dostęp do muzyki i nie musisz latać po sklepach. Kiedyś muzykę się celebrowało. Teraz muzyki się po prostu słucha.

Które czasy były lepsze dla muzyki?

Marek: Ciężko powiedzieć. Z tego względu, że kiedyś było trudniej, ale ludzie mieli więcej pasji. Teraz jest dużo łatwiej, ale ludziom mniej się chce. Jak czegoś ci brakuje, to bardzo do tego dążysz. Jak już to osiągniesz, to już tego nie chcesz… aż tak bardzo. Podobnie jest z marzeniami. Jak jakieś spełnisz, to okazuje się ono być czymś normalnym. W trudnych czasach i braku informacji ludzie byli w stanie sporo zrobić i dla muzyki, i przy okazji dla siebie – żeby ją poczuć, celebrować i – przede wszystkim – się nią cieszyć. Teraz jest tak, że niekiedy przegapiamy premiery płyt zespołów, których słuchamy. Są ludzie, którzy dalej są maniakami i wiedzą, kiedy dana płyta będzie miała swoją premierę, ale to są bardzo często ludzie starej daty. Czy teraz jest lepiej? Nie jestem w stanie tego wysondować. Na pewno mamy lepszy dostęp i na pierwszy rzut oka jestem w stanie dotrzeć do większej ilości zespołów. Tylko teraz wszystko zależy ode mnie. Kiedyś nie miałem wpływu na pewne rzeczy, bo po prostu ich nie było. Czasy sami sobie układamy w naszych głowach. Jeśli chcemy, żeby było lepiej, to musimy tak funkcjonować, żeby było dla nas lepiej, jeśli chodzi o muzykę. Narzędzia są. Otoczenie – jest. Trzeba mieć tylko chęć i pasję.

Podobnie jest z przemysłem filmowym. Rozwija się rynek platform streamingowych, na których obejrzysz nowe filmy bez reklam, Rośnie nam społeczeństwo, które uważa, że to, co mają, to pewnik i po prostu im się należy.

Marek: Wiem, że rośnie nam takie społeczeństwo, bo mam piętnastoletniego syna. Wydaje mi się, że nic nikomu się nie należy. Na wszystko trzeba zapracować, bo wtedy będziemy to szanować. Mało tego – samą pracą szanuję też chociażby dorobek innych ludzi, bo wiem, że oni też ciężko na to zapracowali. Dzisiejszej młodzieży niczego nie brakuje. Oni wszystko dostają. Mało tego – to jest troszeczkę nasza wina, bo nasze pokolenie zostało nauczone tego, że o wszystko trzeba walczyć. Każdy chce zrobić jak najlepiej dla kolejnego pokolenia. Ale to nie oznacza, że mam im dać wszystko. Nie wszystko może być podane na tacy, bo nie wyciągną z tego żadnej nauki. To jest tak jak ze zwierzętami. Jak mama nie wykopie małego wilka na polowanie, żeby sam coś przyniósł, to on nie przeżyje. Natura jest brutalna. Świat ludzi pod tym względem nie jest aż tak brutalny, bo nie puścimy dzieciaka tak o, bo on nie wróci i zadzwoni następnego dnia „mamooo – jak ja mam zawiązać buta?”. Przez to, że chcemy dla dzieci jak najlepiej, dajemy im telefony i komputery, to nie wiedzą, czego chcą, nie potrafią podejmować decyzji. To jest tragiczne kiedy ktoś myśli, że wszystko, co dostaje się od życia, to mu się należy, że nie musi tego wypracować. Jeśli nie walczysz, to nie musisz dokonywać wyborów. Albo dzisiaj zjem, albo dzisiaj wypiję; albo coś innego. Nagle jak czegoś zabraknie, to jest awantura. Są ludzie, którzy potrafią zachować balans.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *