Widespread Disease – Eponyme

Pamiętacie, jak zostaliśmy pokonani w Katarze 3:1? Przygotujcie się na kolejny francuski wpierdol, do którego jednak chętnie będziecie powracać. Nie dlatego, że jesteście masochistami (to Wasza prywatna sprawa), ale dlatego, że „Eponyme” niesie ze sobą 25 min. solidnego, siarczystego, deathcore’owego łomotu.

Widespread Disease nie pierdoli się w tańcu. W otwierającym ep’kę „The Condemned” rozdzierają nas piłą mechaniczną. I chociaż nie jestem fanką świńskiego wokalu, to kilkunastosekundowa wstawka na sam koniec utworu nie robi różnicy. W każdym dźwięku słychać, że inspirują się najlepszymi przedstawicielami gatunku – Thy Art Is Murder, The Black Dahlia Murder, czy też Whitechapel, aczkolwiek nie powiedziałabym, że stanowią wierną kopię któregoś. Zupełnie jakbyśmy zostali wrzuceni w sam środek tornada. Prawdziwy horror przebrzmiewa przez całą płytę. Wokalista posługuje się zarówno głębokim growlem, jak i tym bardziej skrzeczącym, co buduje niesamowitą dramaturgię. Niekiedy pozwala sobie przejść na bardziej black metalowe tony, co w połączeniu z klawiszami w tle sprawia, jakbyśmy byli świadkami morderstwa w rzeźni. Rzadko kiedy jest melodyjnie („Creator of All”), ale Francuzi wiedzą, jak to wykorzystać na własną korzyść. Trochę to przypomina Bleeding Through na sterydach. Chłopaki dosłownie wypruwają z siebie żyły w każdej kompozycji. Z chęcią byłabym świadkiem scenicznego pojedynku między nimi a Carnifex. Ale na pojedynki wybrałam niewłaściwy gatunek muzyczny.

Gitary brzmią siarczyście i wściekle, nie pozwalając sobie na dłuższe chwile zapomnienia w breakdownach. Nie dają ani sobie, ani słuchaczowi, za dużo odpoczynku. Kiedy wydają z siebie wyższe dźwięki – idealnie wpasowują się w całość opowiadanej historii. Można odnieść wrażenie, że prowadzą pościg z perkusistą. „To co – teraz szybciej i kto pierwszy wymięknie?” Nikt nie wymięka. Self-titled kolos „Widespread Disease” jest zabójczy. Mamy tu wszystko, czego deathcore’owa dusza zapragnie – krótki walcowaty wstęp; zmiany tempa z szybkiego na te z prędkością światła; ciężkie i energiczne riffy; breakdown przeradzający się w nasączoną blackiem smołę kij wie kiedy. Całość wieńczą chórki – hardcore’owo black metalowe.

„Eponyme” nie ma słabych momentów. Kiedy myślimy, że mroczniej, ciężej i szybciej już być nie może – chłopaki mówią „hold my beer”. Zapomnijcie o Freddy’m Kruegerze. Nadchodzi Widespread Disease. To Wasz prawdziwy koszmar.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *