WYWIAD – LAS TRUMIEN – WOJCIECH KAŁUŻA

Postronni fani krajowego metalu mogą mieć problem z odnalezieniem się w ilości projektów, w jakich udziela się nasz rozmówca. Piętnaście płyt w dorobku, to katalog, jakim nie mogą się poszczycić nawet zawodowi muzycy, a przecież umowna „kariera” głównych zespołów „Susła”, dopiero nabiera tempa. O działalności Lasu Trumien oraz Mentor, ograniczonych możliwościach i wyzwaniach w pandemii, aż po śmierć opowiedział nam Wojtek Kałuża.

Na przestrzeni ostatnich kilku lat stałeś się uosobieniem hiperaktywności. Blog, gościnne i stałe udziały w nagraniach płyt zespołów, działalność promotorska od małych koncertów, przez te największe z festiwalami włącznie i bezustanna zajawka nowinkami ze świata gier wideo. Trochę zazdroszczę, bo z wiekiem podobno ubywa sił (śmiech). Skąd bierze się ta pogoń za nowymi bodźcami?

Ja chyba od zawsze byłem lekko hiperaktywny, a z wiekiem zamiast się uspokajać umacniam się raczej w przekonaniu, że młodszy już nie będę, a wciąż chciałbym wiele rzeczy osiągnąć, więc na tym się właśnie skupiam. Nie myślę też o zakładaniu rodziny, więc czas który wielu moim równoletnim znajomym zabierają dzieci, ja przeznaczam na pielęgnowanie swoich zainteresowań. Lubię, kiedy w moim życiu ciągle coś się dzieje, więc póki mam na to jeszcze energię, staram się w pełni korzystać z każdego dnia, jakkolwiek kołczingowo by to nie brzmiało.

Wyjdę tutaj trochę odważnie z tezą, ale mam wrażenie, że ten brak rodziny i w pewnym sensie wyrzeczeń, to potrzebne do takiej aktywności paliwo. Poza tym, wewnętrznie w każdym z nas tkwi potrzeba pozostawienia czegoś po sobie. Tobie jak dotąd udało się zostawić ponad piętnaście płyt. To już ten etap, kiedy możesz być z siebie dumny, czy nadal dążysz do perfekcji? Patrząc przez pryzmat ostatniej EP Lasu Trumien, rozwój to nie tylko domena młodości.

W zasadzie można się umówić, że jedni pozostawią po sobie potomstwo, ja pozostawię płyty. Chociaż szczerze mówiąc niespecjalnie zależy mi na jakiejkolwiek spuściźnie, będę wtedy martwy, co trochę zmieni mi perspektywę (śmiech). Ale faktycznie lubię być kreatywny i tworzyć coś od zera – każdy moment, kiedy gotową płytę mogę postawić na półce obok innych jest dla mnie naprawdę satysfakcjonujący i cieszę się, że po latach wciąż mam z tego sporo radości. Nie dążę do perfekcji – takiego stanu nigdy nie uda mi się osiągnąć, ale ciągły rozwój jest dla mnie bardzo ważny. Staram się, żeby każda kolejna rzecz, którą nagrywam była lepsza od poprzedniej, dzięki czemu cala ta zabawa wciąż jest ekscytująca. Takie samo podejście stosujemy wszyscy w Lesie Trumien – nieustannie rozmawiamy o tym, co nowego możemy wypróbować w przypadku każdego kolejnego wydawnictwa, przez co na „Więcej Śmierci” znalazła się choćby ballada i klawisze w jednym z numerów. Na kolejną płytę również szykujemy kilka niespodzianek, bawienie się formą w przypadku tego zespołu jest dla nas oczywiste.

Ten zespół ma wiele punktów wspólnych z Twoimi pozostałymi zainteresowaniami, a szczególnie obszarem kina i powieści grozy. Wydaje mi się, że dla tego projektu najpierw mocny musi być narrator i podwaliny dla historii a dopiero potem „metal” zamykający to wszystko, niech będzie, w trumnie. Trochę inaczej niż na debiucie Greaving.

Jak w prawie wszystkim, w co się angażuję, końcowa forma Lasu Trumien to dzieło czystego przypadku, wynikającego głównie z tego, że nasz gitarzysta Bartek koniecznie chciał, aby teksty w tym projekcie były po polsku. Tematyka seryjnych morderców z braku lepszego określenia była dla mnie najbardziej „bezpieczna”, głównie dlatego, że pomysły na te historie napisało samo życie, ja je muszę tylko zinterpretować w taki sposób, aby pasowały do muzyki. Po tym pojawiła się cała otoczka sceniczna w postaci zniczy, dresu i kaszkietu… Elementy te po prostu same wskoczyły na swoje miejsce i nie ukrywam, że mamy z tym sporo zabawy.

Miałem okazję widzieć Las na żywo, zresztą, o co teraz nie jest trudno bowiem to chyba najaktywniejszy z Twoich zespołów i dodałbym do tego – z czym możesz się nie zgodzić – pewien pierwiastek teatralności. „Śmierć” w świecie kreowanym przez Las Trumien ma być namacalna?

Teatralność na pewno, czy przez nią śmierć ma być bardziej namacalna? Wydaje mi się, że na odwrót, dzięki tej teatralności pokazujemy, że to wszystko nie jest tak naprawdę na serio. Śpiewam w Lesie Trumien o naprawdę przerażających i złowieszczych rzeczach, o tyle okropniejszych, że zdarzyły się naprawdę. Pewien „wentyl bezpieczeństwa” był tu moim zdaniem koniecznością, bo jednak tłumowi skandującemu „Cmentarz Miłostowo” nie chodzi o treść kawałka i stojącą za tą treścią historię, a tylko o to, że wpada on w ucho.

Wspomniany przez Ciebie wentyl bezpieczeństwa od jakiegoś czasu niezmiennie towarzyszy scenie metalowej. Trudno dziś o poruszające treści, te krwawe i bluźniercze stały się karykaturą samych siebie, a płyt wielkich, nie tylko rozmiarem, co konceptem ciężko uświadczysz. To też jeden z powodów, dla których Las Trumien nagrywa i publikuje częściej – bo łatwiej taki materiał przyswoić?

Nie jestem pewien czy nasz materiał jest tak łatwo przyswajalny, zarówno w treści jak i w formie. Niemniej robimy wszystko, aby taki się wydawał – my po prostu dobrze się bawimy tworząc tę muzykę. Myślę, że nasza produktywność wynika głównie z tego, że nasz gitarzysta ma głowę do takich kompozycji, a ja dysponuję nieskończoną „skarbnicą” pomysłów na teksty. Mamy już gotową formułę, teraz chcemy ją z każdym nowym wydawnictwem udoskonalać.

Rok zakończyliście premierą omawianej już EP, o ile na tle poprzednich materiałów, rdzeń muzyczny pozostał ten sam, najwięcej zmian jest po Twojej stronie. Długo zastanawiałem się czy w „Czterech tygodniach w piekle” to aby na pewno Ty.

Tego numeru początkowo w ogóle miało nie być. Zresztą jak samej EP-ki. Po sesji do „Licząc Umarłych” zostały nam trzy numery, które planowaliśmy wrzucić na splita z innym zespołem. Potencjalnych kandydatów mieliśmy kilku, ale z żadnym nie udało nam się ustalić wspólnego terminu, a nie chcieliśmy czekać w nieskończoność z wydaniem tego materiału. Zaproponowałem więc nagranie akustycznego kawałka, bo wiedziałem, że utwór w takiej formie może odznaczać się na tle tych „elektrycznych” i nie będzie to brzmiało sztucznie. Byłem też nieco pewniejszy swojego wokalu po sesjach z Grieving i Pure Bedlam, na tyle, że koncepcja akustycznej ballady wydała mi się jak najbardziej możliwa do zrobienia. Uważam wręcz, że przez taką a nie inna formę wydźwięk tekstowy tego numeru jest jeszcze bardziej przerażający.

Jest na tyle dobry, że to „Cztery tygodnie…” wracam do tej EP częściej niż do poprzednich. Mam też wrażenie, że pomimo jednej sesji jaka scala „Licząc Umarłych” z tą EP, udało się w jakiś sposób zachować odrębny charakter. Dodam do tego, że okładka to chyba jedna z lepszych jakie ostatnio widziałem na naszym podwórku. Mówiłem o „konceptach” i ten pasuje tutaj idealnie.

Te trzy numery poza akustycznym nie do końca pasowały nam do koncepcji „Licząc Umarłych”, ale nie oznacza to, że traktowaliśmy je jak coś gorszego. Wręcz przeciwnie – chyba właśnie przez to, że były nieco inne postanowiliśmy je zachować na inny czas. I cieszę się, że tak zrobiliśmy. Okładka to również coś, z czego jestem okropnie zadowolony, zwłaszcza, że powstała w wyniku naprawdę randomowej burzy mózgów, gdzie przerzucaliśmy się najgłupszymi możliwymi pomysłami, aż wreszcie trafiliśmy na taki, o którym w amerykańskim filmie powiedziano by „to jest na tyle szalone, że może się udać”. Maciek z początku był chyba nieco sceptycznie nastawiony do naszych wymysłów, ale w końcu złapał o co nam chodziło i stworzył w mojej opinii jedną ze swoich najlepszych prac.

Las Trumien to obecnie Twój najaktywniejszy zespół zarówno studyjnie jak i koncertowo, aczkolwiek kłam temu stwierdzeniu zada nadchodząca duża trasa Mentor u boku Vader. Koncerty z ikonami gatunku robią jeszcze na Tobie wrażenie, czy to po prostu sztuka jak każda inna i trzeba dobrze zajebać? (śmiech)

To jest pierwsza tak intensywna trasa z jakimkolwiek z moich zespołów, więc boję się niesamowicie. Do tego jesteśmy częścią sporej produkcji, w którą zaangażowane jest dużo osób, co z jednej strony daje nam niesamowity komfort, ale z drugiej oznacza też, że będziemy musieli na każdym z tych koncertów dać z siebie 110%, bo na takich trasach zwyczajnie nie ma miejsca na fakapy i jakąkolwiek amatorkę. Trzeba więc będzie jakoś mądrze podzielić ten czas na zabawę i ciężką pracę, w równych proporcjach. A co do grania z ikonami gatunku – to zawsze zajebiste uczucie, nieważne czy robisz to po raz pierwszy, czy setny. Przy czym staram się zawsze pamiętać, że na każdym koncercie trzeba właśnie dobrze zajebać, choćby tylko po to, żeby takie okazje pojawiły się znów w przyszłości. Kiedy na scenie gramy jako Mentor, czy jakikolwiek inny zespół, w którym się udzielam, najważniejsze jest dla mnie, żeby zagrać jak najlepiej. Nie ma czasu na przejmowanie się, gdzie i z kim gramy, liczy się tu i teraz.

Do tej pory mieliście komfort grać z zespołami, które aż tak daleko hałasem nie odbiegają od tego co robicie w Mentor. Rock’n’roll wszyscy mają w żyłach, ale ciekaw jestem jak ten zespół odnalazłby się na zgoła innej imprezie, gdzie skład nie byłby tak „mocny” jeśli wiesz co mam na myśli. To wszystko zależy od konkretnej propozycji, czy macie w zespole wyznaczone granice tego co z tym projektem można, a co powinno się robić?

Myślę, że kierujemy się wyłącznie naszą intuicją. Graliśmy już na zarówno na festiwalach stricte metalowych, jak i na festiwalach stricte hardcore’owych, zdarzały się też imprezy z nieco bardziej eklektycznymi składami. I za każdym razem graliśmy dokładnie taką setlistę, jaką w danym okresie wałkowaliśmy. Gdybyśmy zostali zaproszeni np. na OFF Festival, do głowy nie przyszłoby nam zmienianie albo jakiekolwiek „łagodzenie” naszych numerów, żeby bardziej pasowały pod charakter festiwalu. Konsekwentnie trzymamy się zasady, że ma być szybko i z wpierdolem, i nie zamierzamy tego zmieniać. Każdy kto bookuje nas na koncert raczej wie, czego może się po nas spodziewać.

Gdybyśmy rozmawiali dwa lata temu, pewnie omawialibyśmy dalekosiężne planu dla obu zespołów, pandemia nadal krzyżuje szyki, zatem jak wyglądają Wasze (ostrożne) plany na sezon koncertowy? W zasadzie, to również pytanie o Twoją aktywność zawodową – przed nami kolejne stracone miesiące?

„Ostrożne” to słowo klucz, wręcz ciężko w naszym przypadku mówić o jakichkolwiek planach, raczej działamy na zasadzie „tu i teraz”. Gdy nie udało się nam z Mentorem dołączyć do trasy z Vaderem, pewnie kombinowaliśmy coś na własny rachunek, zresztą już w styczniu to robiliśmy. Po tych koncertach w lutym pewnie uaktywnimy się znów w okolicach lata, chociaż kto wie, może wpadnie coś szybciej? W przypadku pozostałych zespołów staramy się angażować w sensowne dla nas sztuki, ale nie ukrywam, że głód grania jest spory i jeśli nadarzy się jakaś fajna okazja, to chętnie z niej korzystamy. Towarzyszy temu to podskórne uczucie, że szansa na kolejny koncert może się szybko nie powtórzyć, chociaż daleki jestem od całkowitego pesymizmu. Jedno czego nauczyłem się podczas pandemii to nie przejmować się tak bardzo rzeczami, na które nie ma się wpływu. Dotyczy to też mojej kariery zawodowej – w lutym miałem pracować przy pierwszych koncertach z zagranicznymi artystami od ponad dwóch lat, ale niestety wszystkie daty musiały zostać przełożone. Kolejne miesiące też stoją pod znakiem zapytania, ale wiem, że w końcu wrócimy do względnej normalności i ta myśl mnie jeszcze jako tako napędza.

Za kilka tygodni pod banderą Happy Dying Productions – przynajmniej planowo – w Polsce mieliśmy gościć grupę Uratsakidogi. Nie ukrywam, że Las Trumien w towarzystwie dresów i leśnego black metalu to połączenie, na które czekałem, ale stoi pod dużym znakiem zapytania. Najpierw, występ Lasu przed Rosjanami miał być takim przełamaniem ściany, czy to raczej rezultat braku w miarę odpowiedniego i dostępnego suportu? A druga sprawa, umownie hip-hop to chyba ostatecznie czego można się było spodziewać po Twoich bookingach.

Mi to połączenie od początku wydało się bardzo właściwe, bo pomimo tego, że muzycznie Las Trumien niewiele ma z hip-hopem wspólnego, to jednak vibe na koncertach jak dla mnie idzie właśnie w tę stronę – ludzie się bujają, śpiewają teksty, no i mamy ten pierwiastek patologiczny obecny u wielu polskich składów hh. Nie wiem, jak to wyjaśnić, ale na żywo widzę pewien pomost pomiędzy tymi gatunkami. Poza tym Rafał, nasz basista, bardzo chciał zobaczyć Uratsakidogi na żywo, więc kiedy padła luźna propozycja z mojej strony, żeby dołączyć do koncertu, pierwszy był na „tak”. Co do samego faktu zabookowania Rosjan – po prostu było to coś, co wydało mi się ciekawe. Nie chcę się ograniczać w HappyDying do kilku zaledwie gatunków, zresztą koncerty jakie robiłem na przestrzeni kilku lat w pełni to pokazują. Działalność HappyDying z zasady miała być odzwierciedleniem tego, co prywatnie lubię i co mnie w jakimś stopniu interesuje, bez względu na ramy gatunkowe. Nie wszystkie koncerty które dotychczas zrobiłem były strzałem w dziesiątkę, ale za każdym razem była to moja decyzja i coś, czego chciałem się podjąć na własnych zasadach. Dzięki temu wciąż mogę do takich koncertów podchodzić z entuzjazmem, a bez tego taka działalność zwyczajnie straciłaby sens.

Pojedyncze koncerty to tylko jedna strona medalu, w maju odbędzie się festiwal, który współtworzysz z Black Silesia Productions. Dla tych drugich, świat około stonerowo-doomowy to wyjście poza pewną strefę, nomen omen, black metalowego komfortu. Reszta wydaje się być dobrze znajoma. Termin wcale nie tak odległy, a jeżeli trasa Vader dojdzie do skutku, impreza nie powinna być zagrożona?

Oczywiście mamy nadzieję, że to się odbędzie, inaczej w ogóle byśmy tej imprezy nie ogłaszali. Church of Doom to głównie inicjatywa Michała z Black Silesia Productions, on wpadł na pomysł wskrzeszenia festiwalu w innym mieście, ja dodałem do tego samą nazwę plus jako takie pojęcie, jeśli chodzi o booking zespołów w takim klimacie, faktycznie nieco innym od tego, co Michał robi na co dzień. Wydaje mi się, że zebraliśmy całkiem sympatyczny skład, a o współpracy myśleliśmy już od jakiegoś czasu, więc kiedy nadarzyła się ku temu idealna okazja, skorzystaliśmy. Mamy też nadzieję, że będzie to zupełnie nowy start dla tego festiwalu i że utrzyma się on na polskiej mapie koncertowej na dłużej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *