Batushka – Jesteśmy heretykami!

Batushka jest jednym z tych zespołów, od którego na koncercie otrzymacie znacznie więcej aniżeli świetny show. Liryka bowiem bardzo mocno wiąże się z black metalową muzyką i laniem smoły w uszy słuchaczy.

Zostaniecie wprowadzeni w trans, z którego raczej nie wyjdziecie tacy sami. To wszytko za pomocą legalnych środków wykorzystywanych na scenie, która dla wokalisty Barłomieja Krysiuka – jest teatrem. Zakres prowadzonych przez zespół pielgrzymek poszerza się o kolejne kraje, jak chociażby USA czy Japonię. Batushka buduje mocny wizerunek w zgodzie ze sobą.

Piekielnej lektury!

Niedawno wyruszyliście w trasę po USA, co niewątpliwie można zaliczyć do jednego z Waszych sukcesów. Czego nauczyło Was to doświadczenie?

B.K.: Trasa w USA była dla nas przetarciem szlaku. To, że nagrywaliśmy dla Metal Blade nie znaczy, że istnieliśmy na tamtym specyficznym rynku. Dopóki nie zagrasz koncertu w USA, to zespół tam nie istnieje. Pozwól, że podeprę się statystykami. W Spotify czy Tidal odsłuchy z USA są na pierwszym miejscu, więc mieliśmy parcie, żeby tam uderzyć i spotkać się z fanami stamtąd, którzy mają to do siebie, że póki tam nie przyjedziesz i nie przybijesz z nimi przysłowiowej piątki, to oni inaczej ciebie traktują. To była duża trasa (24 koncerty) i duża sprawa. 3 koncerty w Kanadzie zostały wyprzedane. Dużo ludzi, dużo spotkań, dużo dobrych emocji i nowych doświadczeń. Jako zespół jesteśmy przygotowani do podróżowania w Europie, gdzie zresztą mamy duży komfort. Ogólna opieka, także ta lekarska, jeśli jest potrzebna, zupełnie różni się od sytuacji w Stanach. Tam jesteśmy zdani sami na siebie i nikt się nami nie przejmuje. Masz ustawione konkretne godziny i po upłynięciu tego czasu po prostu wyrzucają cię z klubu. Za każdą minutę cię chargują. Przynajmniej dowiedzieliśmy się, skąd tak naprawdę Ameryka ma pieniądze i jak wygląda amerykański kapitalizm. Trasy odbywają się na zupełnie innych warunkach. To, że masz organizatora nie znaczy, że będziesz mieć wszystko zapewnione. Wynajęcie sprzętu czy transportu jest na twoich barkach. To jest ogromna inwestycja i duże ryzyko, którego się obawialiśmy. Koniec końców po 3-4 koncertach wiedzieliśmy, że jest dobrze. A później wszystko poszło rozpędem. Ludzie widzą zdjęcia i relacje, które dotychczasowi uczestnicy show wrzucają do social media. Następuje efekt domina. Wiemy, że w przeciągu roku będziemy musieli tam wrócić. Wiąże się to także z kwestiami wizowymi. Tego typu aspekty techniczne są bardzo ważne. Wiza artystyczna z pozwoleniem na pracę jest ważna przez rok. Wykonując tam pracę, musimy uregulować wysokie podatki. Koszta dla zespołu wyniosły ok. 15 tys. dolarów, za samą możliwość grania tamże. I to my wyłożyliśmy pieniądze. Na pewno wrócimy z czymś nowym, nad czym teraz pracujemy. Mamy sporo pomysłów i chcemy podbić ten rynek, dopieszczając tym samym naszych fanów. A wierz mi – jest kogo. Ludzie byli bardzo zadowoleni z naszych koncertów. Mieliśmy świetne recenzje. To była też pierwsza trasa, w trakcie której byliśmy 7 tygodni ze sobą. Nastąpiło przełamanie w zespole. Wspieraliśmy się i było widać, że te koncerty – jeden po drugim – mocno budują tę drużynę. Wróciliśmy z tarczą, a nie na tarczy.

Wspomniałeś wcześniej o parciu na tę trasę. Ono było ze strony wytwórni, Waszej czy fanów?

B.K.: Ze strony fanów na pewno, bo mieliśmy mnóstwo zaproszeń na pojedyncze koncerty. Natomiast nie da się pojechać na 1 czy 2 koncerty do Stanów, bo koszty są horrendalne. Budowaliśmy tę trasę blisko rok czasu. Wróciliśmy z bananami na twarzy. Były większe koncerty w Los Angeles, San Francisco, Nowym Jorku… graliśmy tam pierwszy raz i spodziewaliśmy się, że tych ludzi będzie więcej. Z drugiej strony – tam, gdzie grasz, frekwencja jest większa za drugim razem. Jeśli oczywiście dobrze zagrasz. I o to chodzi! Zagrasz dobrze za pierwszym razem, to promotorzy będą chcieli podjąć z tobą współpracę, bo wiedzą, że nie wtopią. Pojawiają się lepsze kluby, lepsze pieniążki, przychodzi więcej ludzi. Dzięki temu budujemy też renomę zespołu. Zespół, który zaistnieje na tamtym rynku, w dobrym tego słowa znaczeniu, jest wygranym. Zrobiliśmy mały krok w naszej milowej podróży.

Czy oprócz większej ilości relacji z koncertów – jest jakaś zauważalna różnica w odbiorze przez publiczność?

B.K.: Wydaje mi się, że odbiór jest bardziej bezpośredni. Zależy od miejsca. Spotkaliśmy się z większą serdecznością. Amerykanie są bardzo otwarci i nawet jak wchodzisz do McDonalda o 5 rano, to witająca cię miła kolorowa Pani , zapyta co u ciebie, jak się masz, skąd jesteś, co tutaj robisz i widzisz że nie jest to wymuszone. Każdy cię zaczepi i porozmawia. Dla mnie jako człowieka z Podlasia, który również jest otwarty i gościnny, było to dość naturalne i bardzo fajne. Dobrze się z tym czułem. Nie każdy tak ma, ale to zależy od charakteru.

Mieliśmy też dobre wsparcie. Podróżowaliśmy z Hate, a jeśli podróżujesz w dobrym towarzystwie, gdzie wszystko dookoła się zgadza, to nie ma napięć wewnętrznych. Takie rzeczy dobrze nastrajają i wszystko idzie w dobrym kierunku. Chcemy to kontynuować w Europie. Będziemy mieli wtedy fajne porównanie.

Trochę uprzedziłeś moje następne pytanie. Jak będziecie przygotowywać się do europejskiej trasy koncertowej, na którą wyruszacie już w lutym i dlaczego akurat Hate?

B.K.: To jest konsekwencja trasy w Stanach. Nasze więzi mocno się zacisnęły. Hate dawał bardzo dobry występ przed nami. My jesteśmy zespołem statycznym, a oni dają bardziej klasyczne, metalowe show. Na nasze koncerty przychodzą różni ludzie. U nas ludzie bardziej skupiają się na przeżywaniu. My nie biegamy tam w trampkach i dresach po scenie. Ten tandem naprawdę dobrze gra. Pomysł padł w Stanach, mniej-więcej w połowie trasy. Jestem bardzo zadowolony, że będziemy znowu wspólnie podróżować. Natomiast wracając do pierwszej części pytania, to wszystko mamy dopięte na ostatni guzik. Nie będziemy wprowadzać za dużo zmian. Przed tą trasą będziemy się skupiali nad materiałem na nową płytę. W Europie zrobimy ten sam show, co robiliśmy w Stanach. Różnica jest taka, że w Europie mamy np. większe możliwości jeśli chodzi o pirotechnikę. W Stanach pozwolenia są tak drogie, że ciężko się przebić z użyciem otwartego ognia czy pirotechniki. Możliwe, że do setu dodamy jeden utwór. Ale to ma być niespodzianka i nie będę tego zdradzał. Zapraszam na te koncerty, bo to będzie ostatnia okazja, żeby zobaczyć nas w takim zestawieniu. Wraz z nową płytą nadejdą też zmiany wizerunku scenicznego. Nie chcę też zdradzać, jak to będzie wyglądało.

Dlaczego na mapie koncertowej nie ma Polski?

B.K.: Polska jest dla nas specyficznym krajem. Ostatnio grane przez nas koncerty nie były spektakularne i tych ludzi nie przychodziło aż tak dużo. To było bezpośrednio po pandemii, więc nie spodziewaliśmy się tysięcy osób. Coraz bardziej skłaniam się ku temu, żeby w Polsce grać rzadko. 2-3 sztuki w klubach i tyle. Więcej nie ma sensu. Robimy zimną kalkulację. Jesteśmy w takim ekonomicznym punkcie, że musimy dbać o pieniądze, żeby nie wyłożyć zespołu.

Nowy materiał powstaje w trasie, czy rozdzielacie te dwie aktywności?

B.K.: W trasie ciężko jest mieć chwilę wolnego do tego celu. Kwestie logistyczne czy samo przebywanie ze sobą nie dają możliwości, by skupić się na tworzeniu. Zresztą mamy wypracowany system. Zamykamy się na tydzień czy dwa – wynajmujemy studio, robimy przedprodukcje, robimy utwory… później robimy sobie przerwę, żeby się zdystansować. Zamykamy się jeszcze raz i dopiero wtedy, po dogadaniu się, następuje sesja nagraniowa. Ten system nam się sprawdził przy poprzednich wydawnictwach. Trasa jest bodźcem, żeby zacząć pracować, bo mamy do tego dobry vibe. Zaraz po koncercie w Kolumbii zamkniemy się w Warszawie, żeby przygotować materiał na nową płytę. W styczniu zrobimy powtórkę i pewnie za rok ruszymy z sesją nagraniową.

A jakie macie plany po europejskiej trasie? Lato obfituje w festiwale…

B.K.: Wstrzymałem bookowanie festiwali ze względu na nową płytę, która jest dla nas priorytetem. Musimy do tego czasu zamknąć ten temat. Ostateczną decyzję dotyczącą ewentualnego uczestnictwa w festiwalach podejmiemy po Nowym Roku. Musimy też mieć czas na zaplanowanie nowego show. Kiedy pojawi się nowy singiel, będący zapowiedzą nowej płyty, możemy pojawić się z nowym teatrem. Taki jest plan. Ale zobaczymy później, czy festiwale w następnym roku będą wchodziły w grę, czy jeszcze w kolejnym. Jesienią pojawią się regularne trasy z większą trasą w Europie. Dużo będzie się działo. Chcę, byśmy po wypuszczeniu nowego wydawnictwa wpadli w ciąg koncertowy i długo pograli.

Lepszy ciąg koncertowy niż jakikolwiek inny.

B.K.: Wiem coś na ten temat. Pierwszym krokiem do wytrzeźwienia jest zaakceptowanie tego, że jest się alkoholikiem. Walczę z tymi demonami już prawie 10 lat. Jestem trzeźwym alkoholikiem, natomiast przez te kilka lat zdarzyły 3 czy 4 epizody związane z tym tematem. Na początku korzystałem z pomocy psychologów. Będąc alkoholikiem cały czas musisz być czujnym. Z tego się nie wychodzi. Imprezowanie czy koncertowanie natomiast, gdzie ten alkohol się pojawia, nie stanowi dla mnie problemu. To nie jest tak, że zaraz zaczynam się trząść. Mam to przepracowane w głowie. Jeśli jakiś delikwent podczas imprezy nie nadaje się już do rozmowy, to po prostu wychodzę. Nie muszę izolować się od towarzystwa. Inne używki też mnie nie interesują. Tradycyjne środki rażenia mnie pochłonęły jak chodzenie po bagnach.

Miałem taką pracę, gdzie wszystko załatwiało się przez alkohol. Kończąc tę pracę miałem rok przerwy, gdzie dostawałem duże pieniądze dzięki dobremu kontraktowi managerskiemu. Nie musiałem nic robić i wpadłem w alkoholizm pijąc praktycznie cały rok. Dobrze, że żona i rodzina w tym pomogły. Mogłem się otrząsnąć i wszystko przewartościować. Udało mi się pójść na terapię, odwyk… jest w życiu mnóstwo triggerów, przez które chcesz sięgnąć po to, a czasy są takie, a nie inne. Alkoholizm jest chorobą duszy. Emocje, które się pojawiają, sprawiają, że lepiej czujesz się po alkoholu. Udaje mi się z tym walczyć.

Tworzenie też pomaga uporać się z tymi emocjami?

B.K.: Tak. Dla mnie te 70 min. na scenie powoduje to, że jestem całkowicie spełniony. Przeobrażam się w zupełnie kogoś innego. Mogę czerpać energię od ludzi, co jest wampiryzmem energetycznym. Występowanie na scenie i spełnienie, są dla mnie najważniejsze. Dzięki adrenalinie po koncercie pozostaje witalność. Granie koncertów jest dla mnie o wiele większą wartością dodatnią niż nagrywanie i wydawanie płyt. Nie chodzi o to, żeby być sławnym. Scena to jest teatr, aktorstwo. Zupełnie inny świat. Jesteśmy takim zespołem, który wozi ze sobą wszystkie elementy teatralne. Nie mam oporów, żeby nazywać rzeczy po imieniu.

Może nie powinienem tego mówić, ale nie lubię spotkań z fanami. Strasznie źle się czuję z dotykaniem mnie/poklepywaniem. To jest okropne. Mam z tym duży problem. Lubię mieć krąg ludzi, których znam i z nimi mogę obcować. Koncertujesz dla siebie, ale musisz mieć świadomość, że robisz to też dla odbiorców, bo dzięki nim tak naprawdę istniejesz. Oni słuchają twojej muzyki; oni kupują twoje płyty; oni dają ci zarobek i pieniądze, więc w głowie masz, że chcesz do nich trafić. Czasami toczy się we mnie wewnętrzna bitwa. Generalnie to mi gratyfikuje niedogodności z tym związane. Każdy introwertyk ma swoje fetysze, z którymi musi walczyć.

W połowie marca wyruszacie z pielgrzymką do Japonii. Zastanawia mnie dlaczego dwa dni z rzędu będziecie grać w tym samym klubie (Duo Music Exchange, Tokio)?

Reklama

B.K.: Promotor spodziewa się tego, że pierwszy koncert zostanie szybko wyprzedany. Tak już się zdarzało. Np. w Meksyku graliśmy o godz. 18:00 i 20:00, bo obydwa koncerty zostały wyprzedane. Dla nas to techniczna sprawa, nic wielkiego. Dzięki temu zyskujemy też czas, żeby któregoś dnia chociażby pozwiedzać Tokio. Nie musimy robić soundchecków, bo wszystko będzie przygotowane. Marzyłem o tym, żeby zapoznać się z kulturą japońską. To będzie część azjatyckiej przygody, bo zagramy też w Bangkoku, Singapurze, później 3 koncerty w Chinach, a następnie przeniesiemy się do Australii.

Nawiązaliście współpracę z Napalm Records. Gratki! Czy musieliście pójść z nimi na jakieś kompromisy? Jakie plany wobec zespołu Batushka ma wytwórnia, do której należą m.in. Bloodbath czy Nile?

B.K.: Nie musieliśmy iść na żadne kompromisy. Nasze drogi już wcześniej się spotykały, bo byliśmy w kręgu ich zainteresowań. Przy okazji wydawania poprzedniej płyty nie dawali nam jednak takich warunków, jak w tej chwili. Mamy bardzo dobre warunki do tego, żeby nagrać dobrą płytę i ją promować. Przede wszystkim mamy dobre relacje. Najpierw przedstawiliśmy naszą wizję na płytę. Spotkała się ona z entuzjazmem i chęcią pomocy w realizacji, także mogliśmy zasiąść do stołu i rozpocząć negocjacje. To była szybka akcja. 2 tygodnie i mieliśmy podpisany kontrakt. Metal Blade ustawiło poprzeczkę do tego, z czego mogliśmy korzystać, ale Napalm Records to przebili. Nie mogę zdradzać szczegółów zakulisowych. Pomagają nam w bookowaniu festiwali. Możemy też załapać się jako support dla większej kapeli i nie mam z tym żadnych problemów. Chcemy budować naszą markę. Batushka musi robić kolejne kroki. Nie w karierze, tylko w rozwoju, żebyśmy mieli ten komfort i nie musieli się o nic martwić. Możemy swobodnie pracować, co daje nam pole do robienia innych ciekawych rzeczy. i tak się czujemy w Napalm Records w tej chwili. Mam nadzieję, że za półtora roku będę mówić to samo.

Kontrakty są teraz podpisywane na jedną płytę i to jest tak, że zespół nie chce się blokować. Zawsze mogą pojawić się nowe perspektywy w czasie po nagraniu płyty. Firma fonograficzna zastrzega sobie, że ma prawo pierwokupu do następnego materiału.

Jaka będzie nowa płyta? Czy będzie się różnić od swojego poprzednika? Ile z tego możesz zdradzić?

B.K.: Nigdy nie byliśmy wylewni jeśli chodzi o opowiadanie o czymś, czego jeszcze nie ma. Mamy przygotowany zaczyn, czyli koncepcję płyty. To wszystko mieliśmy w głowie przez ostatnie 2 lata, więc wiedzieliśmy jaka ta płyta będzie. Ten czas spowodował, że dodaliśmy pewne elementy, a inne odjęliśmy. Staramy się podchodzić do tego elastycznie, więc ta wizja zmieniła się i rozszerzyła. Niczym wszechświat. Jak to wyjdzie na koniec? Zobaczymy. Nie tworzymy sobie ścisłych ram, ale koncept będzie taki, jak sobie założyliśmy przed dwoma laty. Chcemy skupić się na tym, żeby historia, którą opowiemy, była spójna. Zależy nam na tym, żeby słuchacz nie tylko wiązał się z naszą muzyką, ale też z opowieścią, którą staramy się przekazać. Batushka opowiada coś muzyką. Chcemy zabierać naszego słuchacza w podróż, która na scenie zmienia się także w podróż wizualną. Na pewno nietypowo zaczniemy. Szykujemy niespodziankę. Ale niespodzianka powinna zostać niespodzianką.

Rozważacie nagranie jakiegoś utworu w j. angielskim, żeby przekaz dotarł do większej ilości osób? Czy tutaj się nie przełamiecie?

B.K.: Nie. Nie pasuje to do nas. Nie będziemy łamać konwenansów, które sami stworzyliśmy. Rozumiem, że trochę się w tym zamykamy. Nie mówię nie jeśli mielibyśmy zrobić jakiś cover. Pracowaliśmy ostatnio nad dosyć kontrowersyjnym coverem i przerobiliśmy go też na starocerkiewno-słowiański. A był angielski.

Jakim coverem?

B.K.: Tego też nie mogę powiedzieć, hehe.. Może trochę się ograniczyliśmy. Nie mówię nie jeśli chodzi o przyszłość, bo tylko krowa nie zmienia poglądów. Chcemy bardziej dookoła rozwijać obraz i muzykę, natomiast nie sam przekaz i jego formę. Oprócz języka starocerkiewno-słowiańskiego łączymy język rosyjski, białoruski i regionalną mowę chechłacką 

W „Chapter I: The Emptiness” mowa o osobie martwej, przebywającej w trumnie. Myślisz, że po śmierci zachowujemy jakąkolwiek świadomość? Czy tekst należy odczytywać jako wyznanie osoby martwej za życia?

B.K.: Ten tekst został zapożyczony ze śpiewników, które są wykorzystywane „przy trumnie”. Rzuciliśmy się na teksty pogrzebowe. Nie pamiętam, w którym roku został on napisany, ale jest dość stary, a jego autor jest nieznany. Traktuje się to bardziej jako pieśń ludową, wyrażającą emocje nad truchlejącym ciałem. Muzyka jest jego przeciwieństwem, bo zrobiliśmy to na podstawie „Święty Boże, Święty Mocny”. Jestem osobą, która poszukuje. Łatwo jest w coś wierzyć. Ciężej jest nie wierzyć w nic czy w to, że stajemy się nicością. Wierzę, że jest coś nad nami, ale nie w takim sensie, że gdzieś tam w niebie siedzi starzec z brodą, który zapisuje głupoty w książkach. Skłaniam się ku naturalizmowi, bo byłem wychowany na wsi, której rytm jest podyktowany przez prawa natury. Wszystko wiąże się z kolejnym rokiem, kolejnym kołem, kolejną wiosną, kolejnym latem i zimą… chcę wierzyć, że nami rządzi natura i ku temu się skłaniam. Miałem fazy satanizmu i innych bóstw, ale to ciągle u mnie ewoluuje. Świadomość i doświadczenie zbierane przez lata przekonują mnie do tego, że kieruje nami natura i nie ma nic po śmierci. Tylko piach i mokra plama, która po nas zostaje, a później suchy pył. Moje życie było oczywiście mocno związane z kościołem, bo na wsi księża są traktowani jako bóstwo, zwierzchnicy Boga na Ziemi. Miałem obraz, któremu wewnątrz się buntowałem. Zawsze byłem czarną owcą w rodzinie. Jestem też apostatą. Wypisałem się z tego przedsiębiorstwa i z tej mafii. Jedynie tym mogłem zaprotestować, bo nie mam wpływu na to, co się tam dzieje. Apostazja wytrąca kościołowi jego oręż.

Czy na następnym albumie znajdzie się coś, co moglibyśmy zakwalifikować jako np. protest kulturowy?

B.K.: Nie. Chociaż może będzie taki przekaz wokół tego zbudowany. Nigdy nie byłem artystą, który buduje wokół czegoś coś, co nie jest prawdą, bo zafałszowałbym pierwotny przekaz. U nas przede wszystkim zawsze będzie jakaś historia, którą chcemy opowiedzieć przez muzykę. Dzięki naszej teatralności na scenie myślę, że to się nam udaje. Na pewno to rozszerzamy, ale nigdy to nie będzie rewolucyjna muzyka i protest songi. 

A gdzie będziecie nagrywać płytę?

B.K.: Na pewno nie ograniczymy się do jednego studia nagraniowego. Najprawdopodobniej jedno z nich będzie za granicą, np. w Szwecji. Korzystanie z różnych miejsc jest także korzystaniem z różnych perspektyw, dzięki czemu nasza muzyka zyska wielowymiarowość i nie będzie to skamieniały twór. Chcemy poniekąd wyjść ze swojej skorupy. Zaplanowaliśmy to tak, żeby mocniej zdystansować się do całego procesu. Zawsze byliśmy producentami swoich utworów. Teraz pragniemy, by to ktoś nam podpowiedział i może skierował w nieco innym kierunku. Musimy się bardziej otwierać. Bez tego nie będziemy się rozwijać. Na pewno więcej osób zostanie zaangażowanych w ten projekt.

Powróćmy na chwilę do tematu koncertów. Jakie modyfikacje planujecie wprowadzić do swojego show?

B.K.: Kurcze, nie mogę tego powiedzieć. Powiem Ci to obrazowo, jak to wygląda z mojej perspektywy i jak to było budowane. Bierzesz jakiegoś fana z ulicy, który ma jakieś tam pojęcie o muzyce metalowej. Zakrywasz mu oczy i wprowadzasz np. do klubu. I ten fan mówi „tu grała Batushka”, Na tym nam zależy – żeby te wszystkie doznania koncertowe były nie tylko wizualne i słuchowe, ale też sensualne. Musi być oczywiste, że skoro tak śmierdzi, to Batusha tu grała. Śmierdzi jak w kościele, albo cerkwi. Na tym budujemy naszą identyfikację. Nie na personach, ale na doznaniach.

Brzmi jak medytacja.

B.K.: Dokładnie. Ze sceny mogę łatwo obserwować ludzi i ich reakcje, bo tak na dobrą sprawę to dzieli nas bariera noszonej przeze mnie maski. Mnóstwo ludzi przychodzi na nasze koncerty, żeby się pomodlić albo pomedytować. Widać to po ich stanie skupienia. Czasami mieliśmy takie koncerty, po których zastanawialiśmy się, czy publika nie była naćpana, czy nie dawali im czegoś na bramce. Ludzie wpadają w ekstazę czy też w trans. Dostarczmy im różne bodźce. Niekiedy uciszam publikę nie dając się typowym koncertowym emocjom, bo niektóre utwory i partie naszego show są tak zbudowane, że potrzebna jest cisza i skupienie. Wtedy dotrzemy z dawką emocji, które chcemy przekazać innym. Na tym budujemy swoją tożsamość. W śpiewach prawosławnych nie można używać instrumentów – prócz dzwonka i ludzkiego głosu rzecz jasna. Reszta jest narzędziem Szatana, wg religii prawosławnej. Na wstępie jesteśmy heretykami. Mam podstawy śpiewu bizantyjskiego. Nasz region jest specyficzny, bo monodia rosyjska jest połączona z monodią grecką. Stanowi to dosyć mocne wymieszanie. Ze względu na nasze położenie fale muzyczne docierały do nas z różnych miejsc. To jest podlaskie – nasze, tutejsze. Te elementy staram się wykorzystywać.

Byłem ostatnio na przesłuchaniu. Od 3 lat ciągają mnie po prokuraturach za obrazę uczuć religijnych i zbeszczeszczenie miejsca kultu religijnego. Byłem przekonany, że sprawa została umorzona, ale po 3 tygodniach okazało się, że Ordu Iuris dalej nas ściga. Tłumaczyłem tym ludziom, że czuję się mecenasem nie religii prawosławnej, ale kultury prawosławnej. A to nie tylko religia, ale też muzyka, wierzenia, zabobony, przekonania – wszystko, co dzieje się wokół religii prawosławnej i ludzi z nią związanych. Dzięki eksploracji tej kultury na zewnątrz przez nasz zespół, mnóstwo ludzi się tym zainteresowało – odwiedzili czy to Grabarkę, czy nasz region. Ostatnio byłem gościem na uniwersytecie w Pradze, na wykładzie odnośnie religii prawosławnej – wierzeń, gestów, które my jako zespół przenosimy. Zjechało się mnóstwo ludzi z różnych krajów. Było to budujące doświadczenie, bo spotkałem się z ludźmi, którzy np. piszą książki na ten temat. Ordu Iuris nie chce mnie słuchać, bo Batushka ma odwrócony krzyż na szatach. Koniec świata!

Co masz do powiedzenia tym, którzy zarzucają, że Batushka black metalem nie jest i tylko tworzy show, żeby hajs się zgadzał?

B.K.: Cóż mogę powiedzieć? Zostałem okrzyknięty inwestorem. Dlaczego mamy nie rozmawiać o pieniądzach? Batushka to moja pasja. Nie wziąłem się znikąd. Nie grałem disco polo, które nagle przeskoczyło na black metal. Moja historia wiąże się z historią polskiego undergroundu. Działam od wczesnych lat 90-tych i nie muszę niczego udowadniać – ani sobie, ani innym. Jestem tą gębą i świecę czasami tu i tam. Parę dni temu widziałem fajną wypowiedź Anny Dymnej – mojej ulubionej aktorki, odnośnie „Wielkiej Wody”, w której gra ogromną śpiewaczkę operową. Dostało się jej od hejterów. Taki trochę fatshaming. Anna Dymna powiedziała, że będąc osobą publiczną wystawiamy się na takie lanie i na to, żeby niespełnieni ludzie wyżywali się na nas. Takie osoby mocno zaistniały na łamach social mediów. Ja wystawiam swoją mordę jak dupę, więc spodziewam się różnych reakcji. W ostatnich latach nabrałem mocnej skóry słoniowej i zaimpregnowałem się przed hejtem. Nie walczę z tym. To, co robię, robię dla siebie. Nie mam pieniędzy, żeby do tego dokładać, więc dbam o interes swój i ludzi, z którymi tworzymy Batushkę. Nie owijam w bawełnę. A to, co mówią miernoty, to mało mnie interesuje. Mam to w dupie. A że mam bardzo dużą dupę, to mogę w niej bardzo dużo zmieścić. Ważne, żebyśmy dobrze się czuli jako zespół i żebyśmy razem z moimi przyjaciółmi z Batushki dalej robili to, co robimy. A robimy to po to, żeby być szczęśliwymi ludźmi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *