WYWIAD – LOCHY I SMOKI (AREK, KRZYSIEK)

Szczecin nie tylko paprykarzem stoi, co dobrze zorganizowaną sceną muzyczną. Miasto bliskie naszym zachodnim sąsiadom dobrze czuje muzyczne trendy, nawet te, w których spoglądamy we wcale nie tak odległą przeszłość dla gitarowego hałasu. Bohaterowie naszego wywiadu są na naszej scenie jednym z niewielu zespołów, który chętnie bawi się piosenkową formą, tylko po to, aby wzmocnić ją ciężarem i tożsamym dla gatunku smutkiem. Niech Was nie zdziwi nazwa, Lochy i Smoki to wcale nie kiepska nazwa dla raczkującego heavy, a całkiem sprawnie naoliwiona punkowa maszyna.  

Gdyby to była rozmowa o hip-hopie, zapytałbym trochę żartobliwe, kto dał Wam „elo”? (śmiech) Mówimy jednak o dość specyficznym gatunku około punkowej muzyki, jaką jest emo. Jak zatem wpadliście w sidła tego nurtu?

Arek: To w zasadzie wszystko wina albo zasługa telewizji – gdy jeszcze stacje muzyczne grały muzykę. Zanim w domu mieliśmy Internet, większość dni spędzałem na oglądaniu tych stacji, no i tak wpadło jakieś Fugazi na Viva Zwei pośród różnych nu-metali, no i oczywiście bardziej melodyjne rzeczy jak blink-182 itp. Ja w ogóle wpadłem w alternatywę i punk właśnie przez Blinka, z którego jakoś tak w miarę łatwo trafiłem na np. Leftover Crack, Minor Threat, no a potem do emo to już bliska droga.

Krzysiek: Ja pamiętam, jak za gówniarskich czasów „emo” było określeniem nacechowanym bardzo negatywnie. Grzywki, kolczyki, pomalowane oczy i Tokio Hotel. I pewnie wielu zatwardziałych metalheadów dalej tak uważa. Dla mnie pierwszym kontaktem z „prawdziwym” emo był zespół Sunny Day Real Estate, a później wszystkie skramzowe propozycje, które podsyłał mi Arek.

Kiedy słucham waszej nowej płyty, mam dość nieodparte, ale pozytywne wrażenie, że cofam się do połowy pierwszej dekady lat dwutysięcznych, kiedy szlaki dla takiej muzyki u nas przecierało Odszukać Listopad. Z jednej strony wydaje mi się to dużym komplementem w waszą stronę, ale ma to jednak jeden minus – zespoły takie jak wasz są postrzegane przez pryzmat tego, co już było.

Krzysiek: Myślę, że w ogóle jakiekolwiek propozycje muzyczne, które powstają, zawsze będą postrzegane przez pryzmat tego, co już było. Świetne jest porównanie do OL, zwłaszcza, że swego czasu dużo ich słuchaliśmy, raz nawet grałem z nimi koncert! Ale co do samego emo, zobacz co się dzieje np. na amerykańskiej scenie hip-hopowej, która bez żadnych konwenansów odebrała pałeczkę wszystkim emopunkowym kapelom i robi swoje. Ktoś też patrzy na wszystkich „Lil xxx” przez pryzmat American Football? Chyba nie. Robią swoje, docierają do ludzi.

Arek: Z całą moją sympatią do OL, to ulokowałbym nas może w trochę innej szufladce, no ale to by było czepianie się szczegółów. Nie jest to raczej dla mnie jakiś problem – to chyba naturalne, że słysząc/oglądając coś po raz pierwszy, szukasz jakiegoś punktu odniesienia dla siebie. My też niespecjalnie mamy ambicje (i umiejętności), żeby odkrywać nowe muzyczne światy, bardzo dobrze czujemy się w przerabianiu tego, co nas rusza w takiej muzyce „na nasze”. Grając pod tą łatką to jest o tyle łatwe, że w zasadzie nie ma ona jednego konkretnego kształtu

Krzysiek: Właśnie, bo tu o przekaż bardziej chodzi niż o jakiś muzyczny filar.

Cieszę się, że tak to nazwałeś Krzysiek, bo w kwestii przekazu wasze płyty dzieli dość spora przepaść. Dojrzeliście, dość otwarcie nazywacie emocje, a dość sporej części płyty towarzyszy niepewności i próba ulokowania się, w jak nigdy wcześniej, pełnym skrajności społeczeństwie. Czy robią tak wspomniani wyżej raperzy? Nie, czy bawią się konwencją, dając duże pole do upustu siedzącego w pandemii wkurwienia – owszem. Nie mają jednak czegoś, co jest największym atutem tej płyty – atmosfery.

Krzysiek: Bardzo miło to słyszeć! Atmosfera, to wypadkowa pomysłów kompozycyjnych Arka i Pawła.

Arek: Z tą otwartością to jest też tak, że ja kompletnie nie umiem w bardziej nieoczywiste metafory, więc wychodzi jak wychodzi (śmiech). Ale tak, teksty na pierwszą płytę pisałem jeszcze na studiach – bo sam pomysł na zespół już trochę istniał, zanim zaczęliśmy coś z tym robić – a na szczęście od tego czasu moje postrzeganie świata i perspektywa uległa nieco zmianie. Do tego większość tekstów związana jest z konkretnymi wydarzeniami, a nie będę chyba oryginalny, jak powiem, że ostatnie parę lat wydają się jakby „gęstsze”, bardziej skondensowane w wydarzenia, więc jak ktoś lubi się torturować, to zdecydowanie jest o czym myśleć i pisać. Tak na boku, to raperów bym tak nie skwitował, w ostatnim roku parę linijek rapowych zostawiło mnie z większymi dreszczami niż jakiekolwiek wykrzyczane smuty pod gitary.

Może dlatego, że smuty do gitary młodym ludziom się przejadły, a idoli szuka się gdzie indziej. Zresztą, zjawisko boomerstwa chyba najłatwiej przypisać do fanów ostrego hałasu i bardzo się staram, aby nie należeć do tego grona (śmiech). Skoro już poruszyłeś teksty, to bohater waszej płyty szargany jest konformizmem, tęsknotą, raz się poddaje, innym razem szuka dla siebie miejsca – niby kwintesencja emo, a jednak zapala lampkę, jak wielu jest taki ludzi, obok którzy boją się zapytać, wyjść na moment przed szereg. Też tacy byliście?

Arek: Jakie byliśmy, jesteśmy! (śmiech) Pewno, że ludzi, którzy mają takie problemy, czy już konkretniej – fobie społeczne, lęki i tym podobne, oczywiście w bardzo różnym stopniu, jest od groma. Moim własnym odkryciem paru ostatnich lat było m.in. to, jak dużym problemem te rzeczy są w moim własnym życiu, ale też to, jak wiele ludzi dookoła mnie ma bardzo podobne doświadczenia. Nie jesteśmy chyba przyzwyczajeni do mówieniu o tym otwarcie, choć mam wrażenie, że młodsze roczniki nie mają takiego problemu – ale gdy podobny temat zaczyna pojawiać się w rozmowach, nagle okazuje się, że co druga osoba powinna chodzić do terapeuty albo spróbować farmakoterapii, bo sobie po prostu nie radzi z jakimiś aspektami codzienności. I co warto zawsze zaznaczać – nie ma w tym absolutnie nic złego, to jest totalnie normalne. Wracając więc do tego o czym piszesz, to ma bezpośrednie przełożenie na te teksty. Jeśli emo ma mieć jakiś przekaz, to przynajmniej w naszym wydaniu będzie to normalizacja dbania o własne zdrowie psychiczne, bo dalej jest to lekko problematyczny temat.

Problem z byciem emo w tym wypadku, to chyba to, że jako społeczeństwo, a zwłaszcza silnie związane ze sceną, która od zawsze reprezentuje pewien rodzaj buntu, jest to, że łatwo nie sprostać tym oczekiwaniom. To powoduje pewien stygmatyzm, bo „użalanie się”, to nie jest domena punk rockowców, ani twardzieli ze sceny hardcore’owej. Zamykamy się na wrażliwość, a to z kolei prowadzi do tego, że dorośli ludzie nie rozmawiają. Tamci chłopacy, którzy przed wyruszeniem w drogę, mieli zebrać drużynę, dziś wychodzą z piwnicy, gdzie grali w gry RPG aby zderzyć się z dorosłym życiem. Nie chcielibyście do tego wrócić?

Krzysiek: Ale życie to droga tylko w jednym kierunku, do niektórych rzeczy wrócić się już po prostu nie da. Każdy z nas na pewno chciałby wrócić do szczeniackich czasów, gdzie problemów było 10x mniej i były one mniej dotkliwe, niż teraz. Taka jest proza życia

Arek: Mam wrażenie, że to jednak już jest jakieś echo przeszłości, nawet na tak skostniałej scenie jak HC, szczególnie w naszych realiach. Oczywiście gdzieś tam jakieś dinozaury zawsze będą krzyczeć swoje, ale to chyba nie jest moja scena, więc nie przejmuje się tym zbytnio. Zresztą jak już wspomniałeś scenę, to my też nie mamy ciśnienia, żeby się jakoś w tę konkretnie wpasowywać, za dużo dziwnych problemów to za sobą niesie, z którymi nie chce się już nam chyba użerać. Co do drugiej części pytania, Krzysiek to świetnie podsumował. Nie ma powrotu do tamtych czasów i lepiej sobie to szybko uświadomić niż się z tym zbytnio męczyć, ale to nie znaczy, że mając prace i rodzinę nie można być trochę piwniczniakiem.

Zaciekawiło mnie to, co powiedziałeś, że to nie do końca Twoja scena. W zasadzie, można tak powiedzieć o niemal wszystkich zespołach z Waszej obecnej wytwórni Peleton Records, a jednak całe grono cieszy się największym uznaniem tam, gdzie nie chcą się widzieć. To jak ze skumulowaną fascynacją Turnstile, a zespół robi absolutnie wszystko, aby nie dać się zaszufladkować. W sumie, wy też, bo będziecie nawet na Soundrive.

Arek: Tak dla ścisłości – nie do końca moją sceną są zbowidy i to co reprezentują sobą tacy „zatwardziali hardkorowcy” o jakich sam wspomniałeś. To nie do końca jest tak, że ja się na jakiejś scenie nie widzę – raczej po latach udawania, że to są jedyne realia w jakich można się muzycznie odnajdować i funkcjonować zrewidowałem trochę zdanie. Siedzenie w takich bańkach jest przyjemne i niektórym to starcza na całe życie, co jest jak najbardziej ok i nic mi do tego, nam się trochę chyba przejadło. Jak Lochy zechcą nagrać pop-rockową płytę to nagrają, bez przejmowania się, jak to będzie gdzieś tam odebrane – to bardziej w tym jest rzecz. To jest generalnie temat, którego w zasadzie w ogóle nie rozkminiamy zespołowo. Doszliśmy tylko wspólnie do wniosku, że robimy co chcemy, czy to się będzie wiązać z jakąś szyderą czy nie.

Krzysiek: Ja generalnie uważam, że w obecnych czasach jakiekolwiek szufladkowanie traci w ogóle sens. Patrząc np. z perspektywy subkultur, kiedyś się było metalowcem, skejtem, pankiem, etc. i musiałeś przez pryzmat jakichś wyimaginowanych standardów słuchać takiej muzy, reprezentować taką i taką postawę. To wszystko się zaciera, teraz na hip-hopowych koncertach dzieciaki napierdalają pogo, a raperzy nawijają o typowo pankowych „sprawach”. Ja nie widzę sensu w reprezentowaniu jakiegoś nurtu, my się dobrze czujemy z tym co robimy, reprezentujemy postawę, że nazioli należy pierdolić, gramy muzyczkę, która sprawia nam frajdę i pozwala się uzewnętrznić. Po co do tego dodawać jakiekolwiek bezsensowne określenia, które mają Cię z zasady nie rozwijać, tylko ograniczać? Ja dalej uważam, że Lochy to zespół punkowy, ale na pewno z innych powodów, niż widzą to 50 letni punkersi.

Pogo dziś napierdala się wszędzie, chyba tylko nie na jazzie (śmiech). Prawda jest taka, że przez to krótkotrwałość przekazu i Instagramowych idoli, którzy zmieniają swoje oblicze od posta do posta, subkultury zatraciły sens z prostej przyczyny, image i postawy, o których wspominasz, się zdezaktualizowały. Taki Yungblud czy Ghostemane wymyślają punk na nowo, ale estetyką, a nie buntem przeciwko systemowi. Coś podobnego jak u nas Zdechły Osa – choć to bardzo, ale to bardzo luźne skojarzenie.

Krzysiek: Zdechły Osa trochę kojarzy mi się bardziej z jabol punkiem, do takich sercowych pankersów rapersów bardziej bym zaliczył Asthme albo Młodego Dzbana. I podoba mi się to, że mają bardziej lub mniej bezpośredni, punkowy przekaz, który potrafi dotrzeć do szczyli, którymi sami byliśmy jeszcze 15lat temu. Czy ci sami artyści trafiliby do pokolenia, które delikatnie w tej dyskusji zahaczyliśmy? Chyba nie.

Arek: Wiesz, ja totalnie rozumiem potrzebę wykrzyczenia wszystkich niesprawiedliwości świata, sam to robię w innym projekcie, ale udawanie, że czymś takim zmienimy świat to jest dziecinada. Jedyna dobra strona tego, to jest szerzenie „prawilnego” przekazu, a jak już parę razy o tym wspomnieliśmy podczas tej rozmowy, lepsze narzędzia do tego mają obecnie raperzy i to jest super. My zawsze mieliśmy lekką bekę z zespołów grających tylko po skłotach z 5 minutowymi przemowami o antyfaszyzmie między kawałkami, to jest szczyt klepania się po plecach i coś, czego zawsze bardzo chcieliśmy unikną.

Krzysiek: No tak, gadanie o antyfaszyzmie i weganizmie w kontekście koncertu na skłocie, na którym wszyscy wiedzą, co jest grane, raczej niczego nie zmieni. Dlatego raperzy, w Was nadzieja!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *