Chemia – „Something To Believe In”

„Something To Believe In” to prawdopodobnie jedna z najlepszych tegorocznych płyt sceny rockowej na świecie. Najnowszy album Chemii można stawiać na jednej półce z albumami Soundgarden, Foo Fighters czy Slasha.

To również sprawa znakomitej, najwyższej próby realizacji – za produkcję odpowiada Andy Taylor z Duran Duran, który dodatkowo napisał teksty, gdzieniegdzie dołożył partie gitar (solówka w „The Widows Soul”) i wsparł wokalnie Łukasza Drapałe („New Romance”). Chemia nie pierwszy raz pokazuje, że ich aspiracje sięgają dużo dalej niż polski rynek zatrudniając zachodnich speców od brzmienia – przy poprzedni „Let Me” (2015) pracował przecież Mike Fraser.

Wspomniany Łukasz Drapała jest na „Something To Believe In” wokalistą miary Mylesa Kennedy’ego czy przede wszystkim Chrisa Cornella, bo przez te 40 minut nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że nad dużymi partiami materiału wisi grunge’owy duch Soundgarden, a sam Drapała często sięga po wokalną ekspresję Cornella. Jest zresztą w swoich próbach rewelacyjny – ileś jest tu mocy, ile pazura – a piorunujące „na na na na!” w końcówce „The Widows Soul” to jeden z najbardziej zapadających w pamięć i spektakularnych momentów tej płyty. Drapała ostatnio dużo eksperymentował z różnymi odcieniami głosu co można usłyszeć na wydanych wraz z Chevy „Potworach” czy „40/70 Gintrowski”, ale na „Something To Believe In” trzyma się jednak jednej ścieżki, a to ważne bo buduje brzmienie Chemii na tym konkretnym krążku.

To też świetna płyta stricte gitarowo – w technice i brzmieniu Balczuna i Drapały jest dużo grunge’owego ciężaru, piachu i chropowatości, ale pojawia się też sporo akcentów bluesowych („Modern Times”), a nawet i country („Tumbleweed” podkręcające poziom znakomitymi partiami harmonijki). „Angina” sięga korzeniami do „Kashmir” Led Zeppelin a motoryka „New Romance” przypomina „Time Is Running Out” MUSE. Chemia kapitalnie rozkłada balans pomiędzy ciężkim rockiem a aspiracjami to serwowania chwytliwych melodii – trudno nie tupać przy „Something to Believe In” czy „Blood Money”. Przy „Beneath the Waterline” ręce aż same rwą się do oklasków jak dobrze napisany jest ten numer, jak świetnie się rozkręca i zachwyca kolejnymi motywami wliczając w to psychodeliczny pejzaż, no i jak to jest zaśpiewane!

Mniej grzeje mnie końcówka krążka, gdzie robi się trochę za spokojnie jak na brawurowy początek – „The Best Thing” to może nieco za słodka akustyczna ballada, która bez wątpienia dostaje koloru przy frazach harmonijki, a „Eagles of the City” już za mocno wpycha się w pop-rock. Ale i tu ciężko powiedzieć, że to kiepskie kawałki – po prostu niepotrzebnie zmniejsza napięcie po burzy znakomitego rocka.

Nowa Chemia to wydawnictwo ze światowego topu, od którego trudno się oderwać i do którego chce się wracać. Pełno tu kapitalnych momentów i po prostu stylowego grania w doskonałym rockowym guście. Całość jest bogato zaaranżowana i zawodowo brzmi. „Something To Believe In” to bez wątpienia największe osiągnięcie Chemii i jedna z najlepszych płyt gatunku w tym roku na świecie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *