Colours of Ostrava 2023 [RELACJA]

Nasi bliscy sąsiedzi od lat wyznaczają standardy organizacji imprez muzycznych. Okres festiwalowy, przypadający na czerwiec-wrzesień jest tego najlepszym przykładem, a kuzyn naszego Open’era, w postaci Colours of Ostrava nie jest tutaj wyjątkiem.

Colours of Ostrava 2023

Miałem wielką przyjemność uczestniczyć w „Kolorach Ostravy” już trzykrotnie, i za każdym razem zazdrościłem Czechom wspaniałego wydarzenia.

Nie bez kozery porównuję festiwal z pogranicza Śląska i Moraw do największej imprezy w Polsce; obie mają zbliżony target, od fanów muzyki popularnej, elektroniki przez rap i indie. Tegoroczna dziewiętnasta w historii edycja miała swoje wyjątkowe wzloty i nieoczekiwane upadki. Brzmi znajomo? Aż nadto biorąc pod uwagę to, co wydarzyło się w Polsce na przełomie lipca i sierpnia, z tym, że cokolwiek nie wydarzyłoby się na terenie Dolnych Vitkovic, ponad 40 tysięcy ludzi w ostatecznym rozrachunku było zadowolonych ze swojego święta.

Zanim o muzyce, chciałbym pochwalić organizatorów za żelazną konsekwencję i trzymanie się obranego schematu produkcyjnego. Kto choć raz był na terenie byłej huty (a obecnie zabytku kultury Republiki Czeskiej), ten wie jak duży to teren, a rozłożenie scen i wykorzystanie zakamarków uliczek przebiegających pomiędzy sekcjami kompleksu, budzi podziw i jednoznacznie kojarzy się z niefortunnym bohaterem ostatnich dni – chorzowskim Fest Festivalem. Niezależnie, kto i z jaką muzyką wchodzi na teren Vitkovic (a teren gości trzy duże imprezy, w tym jedną metalową) nie ma ścisku, teren zachęca do eskploracji, a ogółem przyjazne nastawienie naszych sąsiadów pozwala czuć się niemal jak w domu… którego nieco jednak Czechom zazdrościmy.  Ze względu na zbieg przypadków w postaci obowiązków zawodowych i pogody, o której jeszcze poniżej, czeska impreza miała dla mnie w zanadrzu dwa koncertowe dni pełne wielu nieoczekiwanych zwrotów akcji.

Colours of Ostrava 2023. Piątek 21/07/2023

Dzień wcześniej z powodu problemów zdrowotnych nie wystąpiła bodaj największa gwiazda całego festiwalu, popowa wokalistka Ellie Goulding. Autorka „Lights” nie pierwszy raz odwołała swój występ w ostatniej chwili, i jeśli problemy ze strunami głosowymi są na tyle poważne jak się mówi, na oko 45 tysięcy uczestników Colours of Ostrava z pewnością jej to wybaczy. Niefortunnie, mój pierwszy dzień zaskoczył po pierwsze ogromną ulewą i odwołaniem kolejnego headlinera, rapera Burna Boy, którego powstrzymały warunki pogodowe i awaria samolotu z Francji. W oficjalnym komunikacie organizatorów czytamy, że cała ekipa produkcyjna i zaplecze muzyka były obecne – cóż, może następnym razem.

Brak dużej nazwy był odczuwalny w nastrojach, ale nie zapominajmy, że wcześniej na scenie zameldowali się Sleaford Mods, krajanie wspomnianej wyżej Ellie Goulding, którzy zaliczyli spektakularny występ, jasno dający do zrozumienia, że mieszkanie gatunków z naciskiem na rock/hip-hop/elektronikę, to domena Wyspiarzy, a sądząc po reakcjach publiczności zebranej na drugiej co do wielkości Liberty Stage, myślę, że to kwestia czasu nim na imprezie pojawią się Idles a z przeciwnego bieguna Enter Shikari. Markujcie moje słowa. Pierwszy dzień weekendu należał do artystów z nie-rockowego spektrum, i niewątpliwie jego jednym z najjaśniejszych punktów był wystep francuskiej dj CloZee. Na otarcie łez po odwołaniu Ellie, nie wyobrażałem sobie występu, który byłby bardziej kojący i wprowadzający w typowo letni nastrój. Francuska producent przeniosła publiczność w świat liquid drum’n’bass, dubstepu i synthpopu, idealnie wpisując się w nastroje panujące pod Glo Stage i jeśli będziecie mieć okazję aby usłyszeć ją w klubie, nie zwlekajcie.

O ile CloZee zagrała raczej spokojny set, będący wypadkową bardziej kojących brzmień niż agresywnego bassu, tak grający na zakładkę Moonshine oraz Danger mieli zupełnie inną wizję tego jak powinien wyglądać festiwalowy koncert. W przypadku Moonshine, kolektywu będącego wypadkową afrobeatu, world music i szerokopojętej muzyki elektronicznej, miałem bardzo mieszane odczucia, głównie ze względu na kiepskie brzmienie, paskudny deszcz i moje własne niezrozumienie dla stylistycznego miszmaszu – nie będę udawał, Kanadyjczycy powinni podpatrzeć portugalskich kolegów z Buraka Som Sistema (pamiętacie o nich?!) i może wtedy (z naciskiem na elektroniczną część występu) miałbym o tym koncercie lepsze zdanie. Inna sprawa, że w muzyce w której docelowo za wokalistów ma się raperów, naprawdę trzeba grać live.

Z kolei Danger, dobrze znany polskiej publiczności, grający na dużej scenie był dokładnie w takim miejscu w jakim powinien – w roli prawdziwego headlinera, z produkcją i światłami rodem z amerykańskich imprez EDM. Mroczny set Francuza z pewnością przypadł do gustu zwolennikom retro gier komputerowych i soundtracków do starych horrowów. Biorąc jednak pod uwagę Francka Rivoire do bass house i ciężkiego techno, dla wielu intensywność występu była niewątpliwym zaskoczeniem. Z kolei fani Perturbator znaleźli dla siebie artystę, od którego tak naprawdę powinni zaczynać swoją przygodę ze światem muzyki elektronicznej.

Colours of Ostrava 2023. Sobota 22/07/2023

Już bez deszczu, nawet w słońcu i z nowymi siłami na pląsy pod dużymi scenami festiwalu. Ostatni dzień festiwalu miał w sobie wszystkie elementy, za które czeską imprezę lubię, odrobinę gitarowego brzmienia, show młodych talentów, wielką produkcję headlinera i łączace pokolenia tańce na sam koniec.

Wieczór rozpoczęty od Interpol dowiódł dwóch rzeczy, że nie jest to zespół na wielkie sceny i występy przed zmrokiem, a po drugie, jak na tak doświadczonych muzyków (Sam Fogarino na bębnach!) panowie mogliby dobrać żywszy repertuar. Mając na uwadze mocno dojrzały wiek muzyków, nie mam im za złe braku werwy i skupiane się na emocjonalnej części własnego repertuaru („Rest My Chemistry”, „Fables”), ale wnosząc po reakcji licznie zebranej publiki, nie był to ani występ porywający, ani otwierający głowy na mroczne indie.

Zobacz również: Meshuggah zagrała na Bloodstock Open Air Festival. Zobacz galerię zdjęć z koncertu

Po przeciwnej stronie bieguna pojawił się multiinstrumentalista i wokalista Seun Kuti z towarząszym mu ansamblem Egypt 80 (plus kilka tancerek). Wielka nazwa w świecie nigeryjskiego afrobeatu i world music została przyjęta z mieszaniną ekscytacji, bowiem instrumentaliści spokojnie mogliby występować na dowolnej jazzowej imprezie, niedowierzania ze względu na wątpliwy talent do śpiewu lidera, czy wreszcie chęcią potańczenia do znacznie żywszych brzmień. Powiem wprost, widziałbym ten koncert na rodzimym Off-ie, ale z drugiej strony, znając zamiłowanie organizatorów Colours of Ostrava do rzeczy co najmniej dziwnych, wcale mnie ten wybór nie zdziwił, a wręcz utwierdził w przekonaniu o słuszności takiej muzyki na czeskim festiwalu ponieważ na ten moment to chyba jedyne miejsce dla którego istnieje przestrzeń dla innych kultur, będących daleko poza światem klasycznego, ukochanego w Czechach rocka. Im dalej w las tym Seun zjednawał rosnący tłum; przez dłuższą chwilę głowiłem się czy to z racji na porę i brak większych nazw na pozostałych scenach, czy może rzeczywiście, Kolory kochają różnorodność. Padło na to ostatnie.

Młodzi gniewni, prosto ze Szkocji moi tegoroczni faworyci do dzikich kart w zestawieniach najlepszych artystów, Vlure zawładnęli Glo Stage. Grupa łączy w sobie post-punk, mocny synth rodem z undergroundowych techno imprez, łobuzerstwo i autentycznośc jakiej nie widziałem od, bez mało, dobrej dekady. Panowie i pani klawiszowiec, zaczęli swój występ od remiksu wielkiego hitu „Shattered Faith”, który okazał się mariażem co najmniej kilku gatunków EDM, z naciskiem na naprawdę szybkie tempa i rave. Tego ostatniego nikt się nie spodziewał, a jednak pasował idealnie do koncepcji zespołu. Czterdzieści minut ze Szkotami minęło błyskawicznie i pragnę podkreślić, że w Glasgow narodził się zespół, który za kilka lat będzie roznosił największe sceny festiwali. Unikat, perełka i nie bez kozery grali trasę z The Killers.

Zobacz również: Megadeth na Wacken Open Air [ZDJĘCIA]

W tym samym czasie na mainie swoje show prezentował Macklemore. Dłuższa przerwa (studyjnie i koncertowo) przysłużyła się raperowi, a ojcostwo stało jednym z wiodących tematów na jego najnowszej płycie zatytyłowanej „Ben”. Zaskakująco, jak na trasę promującą ów album, festiwale wymusiły na gwieździe większość materiału z płyt nagranych z Ryanem Lewisem. Osobiście liczyłem na więcej odwagi, ale rozmach (światła, dwa zestawy tancerzy) i multimedia, nagrodziły skupienie się na hitach. Wybaczam też, że Ben rapuje dużo mniej niż w przeszłości, i chyba na potrzeby samego show nauczył się tańczyc. Do zabawy w bitwę taneczną udało się zaprosić dwójkę uczestników spod sceny, zapis wideo dostępny jest we wiadomym serwisie. Lenka nie wygrała, ale odważyła się wyjść przed 45 tysięcy ludzi bez spiny. Jak wypadł jej konkurent? Odsyłam do wideo i entuzjastycznej reakcji samego Macklemore’a.

Taniec stał się nieodzowną częścią obecnego repertuaru amerykanina a czeska publiczność w tym aspekcie nie pozostawała dłużna. Byłbym jednak ostrożny w zawierzaniu Benowi, co do chęci przeprowadzki do Czech czy wreszcie, rychłej zapowiedzi powrotu. Nowy album nie sprzedaje się jak powinien, a ilość gości na płycie nie ułatwia realizacji materiału na żywo. Przy siedmiosobowym zespole niby można dużo, ale show na Česká spořitelna stage zwieńczone potężnym „Can’t Hold Us” zyskałoby gdyby „live” tyczyło się czegoś więcej niż tylko wokali.

Grzegorz Pindor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *