MOTÖRHEAD – „Another Perfect Day (40th Anniversary Edition)” [RECENZJA]

Kolejna doskonała reedycja, można strawestować tytuł albumu, którego słuchanie i mnie przez lata sprawiało problem, a który z czasem stał się materiałem, do którego wracam więcej niż chętnie i cenię wysoko. Jubileusz premiery to nie jedyny powód, dla którego fan Motörhead powinien po wznowienie sięgnąć.

Zanim siadłem do pisania, porównałem reedycję Sanctuary Records w slipcase’ie z 2006 roku ze zremasterowanym dźwiękiem i obecne, przygotowane przez BMG. Ktoś, kto niczym komisarz Przygoda z „Vabanku” jest szczególarzem, i tu, i tu znajdzie dla siebie ciekawostki. Kolekcjoner pewnie trochę mniej, bo choć „Another Perfect Day” przez długi czas nie był ulubionym albumem Motörhead, i tak doczekał się kilkunastu wznowień, więc z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością, gdzieś już to słyszał i widział. Wiem, wiem, wydawca zapewnia, że są materiały niepublikowane, ale nie takie rzeczy rasowi maniacy i zbieracze mają w swoich kolekcjach, więc jestem lekko sceptyczny, co do zapewnień.

Reedycja z 2006 roku była o tyle szczególna, że jakiś udział w jej powstaniu miał Lemmy, za co zresztą dostał podziękowania w książeczce. Z kolei w powstanie tego wydania bardzo duży wpływ miał Steffan Chirazi (wraz z Milesem Hackettem i Aleksem Andersonem), który przez wiele lat był bardzo blisko Motörhead i jeździł z nimi w trasy. Facet mający zarówno DNA kapeli we krwi, jak i z całą pewnością dostęp do osób i pamiątek, a być może też nagrań z tamtego okresu. Ktoś tak emocjonalnie zaangażowany w projekt jest gwarancją odpowiedniej jakości. Posłuchajcie koniecznie wywiadu ze Steffanem na znakomitym podcaście „The Motörcast” Howarda H. Smitha, a przyznacie mi w tej materii rację.

Ale wróćmy do meritum. Miłym zaskoczeniem jest szkic okładki Joe Petagno w booklecie. Bieżąca reedycja brzmi równie dobrze, jak wydanie z 2006 roku i różni się nieco setlistą. Na krążku studyjnym mamy dodany między innymi cały singel „Shine” (paręnaście lat wcześniej pojawił się, choćby na wydaniu japońskim), który na wersji z 2006 roku reprezentował tylko numer „Turn You Round Again”. Ponadto można nacieszyć uszy między innymi zaskakująco dobrze brzmiącymi wersjami demo pierwowzoru „Shine”, zatytułowanymi „Climber”.

Utrzymany został schemat reedycji sprzed lat i na drugim dysku też dodano materiał koncertowy z trasy promującej „Another Perfect Day”. Na „Another Perfect Day (40th Anniversary Edition)” trafił zapis występu o 12 dni późniejszego w porównaniu do wznowienia z 2006 roku, zarejestrowany w Hull City Hall, gdzie supportem był Anvil, promujący swoje wielkie dzieło „Forged In Fire”. Zarówno 10 czerwca 1983 roku w Manchesterze, jak i 22 czerwca 1983 roku w Hull Motörhead był w formie wybitnej, a muzyczną klasę tego, który najbardziej działał fanom na nerwy, czyli Briana „Robbo” Robertsona, słychać w każdym numerze. Także tych, które współkomponował Fast Eddie Clarke oraz w przeróbkach. Kapitalny „Back At The Funny Farm” ustawia temperaturę koncertu bardzo wysoko i do końca ona nie spada. Malkontent może się czepiać, że nie ma „Ace Of Spades”, „Bomber”, „Overkill”, czy „Iron Fist”. Dla mnie to jest zaleta, bo naprawdę mało jest wydawnictw koncertowych Motörhead bez któregoś z tych klasyków.

Zawarte na jubileuszowym wznowieniu nagrania live żrą potężnie i nie da się przy nich spokojnie usiedzieć, choć zniknęła znana z lat poprzednich warstwa brzmieniowego brudu i trochę agresji, a przybyło melodyjności. Jest delikatna różnica w setlistach, bo w Hull Motörhead nie zagrał „I Got Mine”, ale i tak nie umniejsza to wspaniałości tego występu.

Jeśli o setlistach mowa, w edycji a.d. 2006 zamieszczono skan takowej, tu go nie ma. Jeszcze o trochę o różnicach bookletowych, przed ponad 17 laty notkę do reedycji pisał legendarny, nieżyjący już niestety, dziennikarz muzyczny Malcolm Dome, zaś do wydania z 2023 roku Kris Needs. Choć to nazwisko nieporównywalnie mniejsze pod kątem statusu, z powierzonego zadania wywiązał się więcej niż dobrze. Są różnice w zdjęciach, ale to akurat dobrze, bo można pooglądać zespół w różnych okolicznościach. To żaden zarzut oczywiście, ale chętnie zobaczyłbym wznowiony w lepszej jakości komiks Paula Howdena, ilustrujący pracę Motörhead w studiu, który znalazł się w booklecie reedycji z 2006 roku. Dajmy jednak czasowi pracować. W końcu kiedyś będzie 45., 50., 55. rocznica.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *