Niepokonani i naprawdę wielcy! Relacja z koncertu Mr. Big w Warszawie

Cóż to był za koncert! Wirtuozeria instrumentalna, świetna zabawa artystów i fantastyczna energia płynąca zarówno ze sceny, jak i od kapitalnie reagujących fanów. Niepotrzebna była zapierająca dech oprawa. Muzyka Mr. Big obroniła się sama!

Każdy szanujący się fan polskiego rocka kojarzy do upartego powtarzany wers w utworze „Niepokonani”, gdy wykonawca w nieskończoność odkłada koniec kariery. Mr. Big zapewne tego nie zrobi. Amerykanie zapowiedzieli pożegnalną trasę, którą podzielili na kilka części i w ramach tego ostatniego razu po raz pierwszy pojawili się w Polsce. Już wiadomo, że pierwszy raz nie będzie ostatnim i zagoszczą u nas ponownie w sierpniu 2024 roku. Jednak z deklaracji Paula Gilberta, Billy’ego Sheehana i Erica Martina bije szczerość i coś mi mówi, że za najdalej rok Mr. Big już nie będzie. Ze sceny zejdą, może nie będąc u komercyjnego szczytu, ale na pewno na topowym poziomie artystycznym. Dlatego jeśli ktoś nie widział twórców słynnej pościelowy „To Be With You”, niech nie przegapi okazji.

Nigdy bym nie powiedział, że Mr. Big cieszyli się w Polsce jakąś wyjątkową estymą. Nie minęło wiele czasu od ogłoszenia warszawskiego koncertu, a biletów już nie było. Renoma Billy’ego i Paula z całą pewnością była znana wielbicielom gitarowych wirtuozów. Poza tym panowie nawiedzali już Polskę – solo, czy też z innymi projektami. Sheehan zresztą, zapewne dzięki pomocy któregoś z organizatorów, opublikował na swoich social mediach skan z „Gazety Młodych” (!) zapowiadający koncert UFO w Polsce w 1983 roku z jego udziałem oraz wiele jakże miłych sercu polskiego fana laurek na temat ojczyzny naszej i jej mieszkańców. Jasna sprawa, że podobne pochwalne treści pojawiały się w każdym kraju, który Mr. Big na pożegnalnym tournée odwiedzał, lecz po ich zachowaniu naprawdę odnosi się wrażenie autentyczności przedstawianych komunikatów. Nikt nie stara się nikomu na siłę przypodobać i połechtać ego. Bo niby po co?

Wystarczyło kilkadziesiąt sekund po wybrzmieniu wybranego na intro Ramones „Blitzkrieg Bop” i początkowych dźwięków „Addicted To That Rush” z imiennego debiutu, aby publika w wyprzedanej „Progresji” eksplodowała. Można użyć dość wyświechtanego nawiązania do Hitchcocka, że najpierw było trzęsienie ziemi, a potem jeszcze lepiej, bo temperatura nie osłabła nawet na moment, a panowie karmili fanów kapitalnie wykonanymi i świetnie zaśpiewanymi na głosy rockowymi piosenkami. Eric parokrotnie zrobił fanom sprawdzian ze śpiewu, pomijając w niektórych piosenkach wersy. Fani nie zawiedli i dośpiewywali je naprawdę głośno (np. w „Just Take My Heart”).

Brzmieniowo było naprawdę świetnie, klarownie, co przy instrumentalistach pokroju Sheehana i Gilberta, grających naprawdę mnóstwo nut, miało niebagatelne znaczenie. Panowie zresztą zaprezentowali swój kunszt w solowych popisach. Billy udzielił się też wokalnie w przeróbce „Good Lovin'” The Olympics, w której muzycy zamienili się instrumentami, co było chyba jednym z najzabawniejszych fragmentów występu.

Circa dwie godziny z Mr. Big wypełniły piosenki z pierwszych czterech albumów zespołu, przy czym „Lean Into It” został odegrany w całości (tak, były wiertarki w wiadomym numerze!). W „Colorado Bulldog” szczekanie tytułowego czworonoga z tytułu udawał Billy. Repertuar uzupełniły przeróbki oraz sztandarowy numer dawnej kapeli basisty, Talas, czyli „Shy Boy”. Oprócz wspominanej nieoczekiwanej zmiany miejsc, czyli „Good Lovin'”, Amerykanie znakomicie odegrali numery Humble Pie, Cata Stevensa oraz genialnie zagrany na zamknięcie evergreen The Who „Baba O’Riley”. Po nim zostało już tylko końcowe przemówienie do fanów wyraźnie wzruszonego Sheehana, selfie z publiką i przy dźwiękach innego evergreena, „A Whiter Shade Of Pale” Procol Harum, muzycy oddalili się za scenę, a fani do wyjścia.

To był pokaz instrumentalnego kunsztu, świetnej zabawy, bez mizdrzenia się i udawania kogoś innego. I to było przede wszystkim szczere. Przypominający wizualnie korposzczura, który właśnie urwał się z shiftu, żeby pograć z kolegami, Paul miał niemal cały czas przyklejony do twarzy szeroki uśmiech. Jego koledzy podobnie, wliczając w to zastępcę nieodżałowanego Pata Torpeya, znakomitego Nicka D’Virgilio (m.in. Spock’s Beard, Tears For Fears). Co najważniejsze, ich radość i dobra zabawa, udzieliły się publiczności. Jedyne, czego żałuję, to że do Warszawy nie dojechała reedycja płyty Talas, bo wykupili ją fani na wcześniejszych koncertach. Nic to – zamówi się online. Mr. Big żegna się w, nomen omen, wielkim stylu.

Program koncertu:

Blitzkrieg Bop (Ramones, na wejściu z głośnika)
Addicted To That Rush z debiutu
Take Cover z „Hey Man”
Price You Gotta Pay z „Bump Ahead”

Album „Lean Into It” w całości:
——-
Daddy, Brother, Lover, Little Boy (The Electric Drill Song)
Alive and Kickin’
Green-Tinted Sixties Mind
CDFF-Lucky This Time (Jeff Paris cover)
Voodoo Kiss
Never Say Never
Just Take My Heart
My Kinda Woman
A Little Too Loose
Road to Ruin
To Be With You
———-

Wild World (cover Cata Stevensa) z „Bump Ahead”

Paul Gilbert solo
Colorado Bulldog z „Bump Ahead”
Billy Sheehan solo
Shy Boy (utwór Talas)
30 Days In The Hole (cover Humble Pie)

Good Lovin’ (cover The Olympics: Billy – wokal, Eric – gitara basowa, Nick – gitara, Paul – perkusja)

Baba O’Riley (cover The Who)
A Whiter Shade Of Pale (z głośnika na wyjściu, utwór Procol Harum)


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *