Spiritbox – The Fear of Fear [RECENZJA]

Z wielką przyjemnością jako entuzjasta muzyki jaką wykonują Spiritbox, śpieszę donieść, że w ciągu raptem czterech lat studyjnej kariery, kwartet wyrósł na jedną z najciekawszych nazw w całym nowoczesnym metalu. Najnowsza mała EP „The Fear of Fear” jest tego bodaj najlepszym dowodem i niech Was nie zmylą lżejsze elementy brzmienia Spiritbox, to nadal zespół na wskroś metalowy, który uwielbia bawić się środkiem ciężkości.

Sześć nowych utworów, już w nieco odświeżonym składzie z Joshem Gilbertem (ex-basiście/wokaliście As I Lay Dying) ukazuje dwa bardzo różne od siebie oblicza grupy. Pierwsze, bliższe nawet deathcore’owej estetyce z utworami takimi jak „Angel Eyes” czy singlowego „Jaded” z głównym riffem przypominającym wariację na temat „Self vs. Self” autorstwa In Flames w kolaboracji australijskim Pendulum; drugie zaś będące jasnym sygnałem, że zespół równie dobrze czuje się w roli pojednawczej dla popu i elektronicznego rocka. W „The Void” i bardzo jak na ten zespół stonowanym „Too Close / Too Late” Spiritbox rezygnują z siedmiostrunowych gitar i mocno wyeksponowanych bębnów na rzecz głosu Courtney w roli głównego instrumentu. Oba numeru spokojnie mogłyby się znaleźć na którejś z ostatnich płyt Bring me the horizon, i jest to ogromny komplement, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę całą warstwę syntezatorów i sampli w tle. Jordan Fish byłby dumny.

Czytaj także: Koncert Spiritbox w Polsce [Gdzie? Kiedy?]

Jedyny minus dla tej EP to wstrzymanie się z wykorzystaniem nowego nabytku w roli wokalisty. O ile na koncertach (przykład „Jellowjacket”) Josh świetnie uzupełnia LaPlante, tak w wersji studyjnej, mam wrażenie, że powierzono mu pieczę nad samym brzmieniem niż wkładem artystycznym. Druga sprawa, że materiał na „ The Fear of The Fear” powstawał jeszcze przed spektakularnym transferem więc całkiem możliwe, że muzyk po prostu sam wstrzymał się od dorzucenia swoich trzech groszy z szacunku do pozostałych członków zespołu. Nie powinno to szczególnie dziwić, gdyż do marca tego roku nie było wiadomo czy zostanie w Spiritbox na stałe. Dla dobra metalowego świata wystarczy, że jest filarem sekcji rytmicznej i robi swoje na żywo, zespół ma przed sobą wielką karierę, a jako, że prowadzi się w duchu DIY nikt z zewnątrz jej nie zepsuje, nawet Rise Records, które po wymianie kadry w zespole szukającym nowych talentów, odradza się niczym feniks z popiołów.

Grzegorz Pindor

Rise Records / metalcore

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *