Triumph Of Death – „Resurrection Of The Flesh” BMG/Noise

Jeśli ktoś zastanawia się, jak należy oddawać hołdy, sugeruję kontakt z Tomem G. Warriorem. „Resurrection Of The Flesh”jest świetnym przykładem, jak powinno się to robić.

Uczuciem towarzyszącym mi w trakcie pisania, gdy w tle po raz któryś z rzędu leci „Resurrection Of The Flesh”, jest wściekłość. Na siebie. Za to, że nie zdecydowałem się ruszyć dupy w troki i pojechać na któryś z koncertów projektu, który legendarny Szwajcar powołał, by pokłonić się ważnemu, jeśli nie kluczowemu, rozdziałowi swego artystycznego życia. Do uczuć dodać mogę zazdrość tym, którzy woleli na własne oczy i uszy doświadczyć misterium, podczas którego Tom po raz pierwszy w takim wymiarze zaprezentował twórczość kultowego Hellhammera. Obym miał jeszcze okazję. Na razie pozostaje mi zachwycać się płytą.

Wszystko się tu zgadza. Oprawa graficzna idealnie w aurze hellhammerowej (świetną robotę poza okładką robią też między innymi zdjęcia naszego rodaka Henryka Michaluka), dynamika i moc, jaką daje wykonanie klasyków Hellhammera na dwie gitary, klimat, dobór utworów. Wielkimi szczęściarzami byli fani z portugalskiego Barroselas, Monachium i Houston, bo to właśnie ich słychać na albumie wyrażających swój zachwyt dlaTriumph Of Death.

Demówki i EP-ka Hellhammera to genialna kombinacja brudu, mroku i piekielnego smrodu z emanującą beznadzieją, który przyciąga, pochłania, wciąga i już nie puszcza. Emocje z utworów zostają w słuchaczu na zawsze. „Resurrection Of The Flesh”, choć oczywiście nie brzmi aż tak brudno i smoliście, jak pierwowzory, też ma coś piekielnego i wciągającego (zasługa Warriora i V. Santury z Triptykon odpowiedzialnych za brzmienie). Wybrane z demówek i „Apocalyptic Raids” klasyki Hellhammera bronią się kapitalnie w interpretacji Triumph Of Death. Wręcz porywają (np. „Reaper”, „Decapitator”, „Visions Of Mortality”, czy genialnie wykonany monumentalny, nawiedzony „Triumph Of Death”)! Żadnych dłużyzn, silenia się, udawania. Jest prawdziwa esencja o temperaturze nie spadającej, chociażby przez sekundę, którą świetnie podbijają nieco teatralne zapowiedzi Toma i jego wyraźnie szczera wdzięczność dla fanów.

Słuchając „Resurrection Of The Flesh”ani przez moment nie miałem wrażenia, iż Warrior na coś się sili albo robi skok na kasę. Wiadomo, za darmo tego nie zrobił. Ale jest różnica między wyrachowanym skurwieniem się a pokazaniem światu czegoś, czego nigdy nie miał okazji doświadczyć plus oddanie hołdu przyjaciołom z dawnych lat. Pewnie niejeden z fanów bywał zażenowany reaktywacjami, hołdami. W tym przypadku cieszę się, że takowy powstał.

Jeśli istnieje życie po śmierci i w tym innym wymiarze można podglądać i reagować na to, co wyrabia się na Ziemi, Martin EricAin, któremu obok Steve’a Warriora album jest dedykowany, z pewnością macha właśnie piórami, słuchając „Resurrection Of The Flesh”. A do tego morda mu się cieszy na to, co wykombinował przyjaciel, z którym wiele lat temu w ciągu kilkunastu miesięcy zmienili na zawsze oblicze ekstremalnego metalu. Ugh!

PS Warto wymienić „współtowarzyszy zbrodni” Toma, bo mimo że nie mają takiego nazwiska i statusu, jak Warrior (kolejny dowód na to, że nie o kasę tu chodziło, bo przecież muzyków z dużymi nazwiskami Tom bez trudu znalazłby na pęczki), świetnie czują i interpretują tę muzykę:

André Mathieu, gitara i wokal, to ziomal lidera z Zurychu, który realizuje się też w thrashowej kapeli Punish,

Jamie Lee Cussigh, basistka o wyglądzie femme fatale z piekła rodem, urodzona we Włoszech, mająca komiksowo uroczą ksywkę Slaughterwytch. Naprawdę warto sprawdzić francuską black/speed/thrashową kapelę Sacrifizer, w której gra,

Tim Iso Wey okładający perkusję to także ziomal Toma z Zurychu, którego umiejętności można również usłyszeć, zawieszając ucho na dokonaniach zespołu Matterhorn.

PS 2 Warto również przypomnieć cytat Toma z materiałów promocyjnych, bo oddaje on idealnie powód wydania albumu i odczucia jego słuchaniu towarzyszące:

Ten album jest przede wszystkim świadectwem niezwykłej więzi pomiędzy słuchaczem a zespołem. Muzyka Hellhammer należała do podziemia między 1982 a 1984 rokiem, wtedy często wyśmiewana i odrzucona, dziś zawdzięczamy jej że możemy grać na żywo na całym świecie, prezentując ją ludziom otwartym, pełnym entuzjazmu i którzy umożliwiają to, że te koncerty są możliwe. Dajemy im tak samo dużo jak oni dają nam, a nasza wdzięczność dla nich nie ma granic.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *