LaNinia – „Tyrant”

Już wydany niezależnie, debiutancki „Loneliness” z 2018 roku dał mocno do wiwatu, zwiastując, że LaNinia są gotowi na granie wysokiej próby. Nowy materiał „Tyrant” ukazał się już pod skrzydłami wytwórni Metal Mind i tylko potwierdza wysokie aspiracje muzyków.

Choć LaNinia ramię w ramię z Piotrem Luczykiem (KAT) siłują się na gitary ze Slayerem w przeniesionym – całkiem zresztą nie najgorzej – na grunt groove metalu klasyku „Mandatory Suicide” to zespołowi stylistycznie jest zdecydowanie bliżej do Slipknot, a może przede wszystkim StoneSour (gdzieś z czasów „House of Gold &Bones”). Zresztą Mateusz Popis i Corey Taylor mają wiele wspólnego w wykonalnych wojażach. W każdym razie LaNinia w swoich metalowych eskapadach nie szukają diabła, nie schodzą do jaskiń by tam odprawiać czarne msze, bo ich granie dzięki przeplataniu zwierzęcego growlingu z czystym, melodyjnym śpiewem jest w gruncie rzeczy łatwo przyswajalne (jak na metalowe standardy rzecz jasna), przebojowe i po prostu atrakcyjne. I tak, pojawiają się tu wątki wściekle rozjuszonego thrash metalu (moje zresztą ulubione i najbardziej smakowite!), gdzieś tam przebijają wpływy Sepultury (etniczne bębnienie w „Not My Sin”działa na podobnej zasadzie jak w „Loneliness” z debiutu), a nawet death metalu, ale „Tyrant” jako całość to jednak metal bardziej współczesny, z melodią, obracający się w estetykcach groove, nu- i alternatywy. Czerpie ze wspomnianych Stone Sour, Slipknot, Korn, a i podobieństwo nazw z amerykańskim Ill Niño nie wydaje się być przypadkowe.

Bas i gitary grają bardzo nisko, są tłuste, mięsiste i smoliste, bębny natomiast masywne i zwaliste. Band po prostu brzmi potężnie i światowo – instrumentalna maszyneria gotowa jest do eksplorowania naprawdę ciężkich metali, a produkcja płyty pięknie uwypukla brzmienie. Mateusz Popis w growling też potrafi i dla mnie właśnie te momenty bezwzględnego, motorycznego metalowego łojenia są na „Tyrant” najlepsze – „Malum in se” (gościnnie Rafał Taracha z m.in. TuffEnuff), „Exterminate” (z Jarosławem Niemcem i Małgorzatą Gwóźdź) czy „Down with the Wicked” to mocarne tąpnięcia w duchu może nawet Testament. Jeśli chodzi o fragmenty melodyjne i przebojowe, cóż, najwyraźniej dziś tak trzeba i choć fanem nigdy nie będę, to jednak LaNinia robią to na poziomie największych grup sceny i nie ma się co zawstydzać, bo to autentycznie granie z pierwszej ligi, w pełni gotowe na zachodnie festiwale. Nie do końca natomiast rozumiem wieńczący album „Petrichor” z gitarami Macieja Gładysza (w przeszłości grającego choćby z Wilkami, Bartosiewicz, Irą czy Kowalską)– pogodny instrumental, który pogrywa bardziej w duchu kapel post i art-rockowych, zupełnie nie wpasowując się w dość jednak nihilistyczny i ciemnymi barwami malowany klimat „Tyrant”. Najwidoczniej takie finały dla krążków sobie LaNinia wymyślili, bo podobnie kończył się przecież i „Loneliness”.

LaNinia to fachowcy. Nie ma co ku temu wątpliwości. „Tyrant” nie dość, że przynosi solidny materiał, to na dodatek brzmi soczyście, dynamicznie i mocno. Bez przeszkód można stawiać na jednej półce z głośnymi medialnie zachodnimi kapelami.

Ocena: 8/10

Gatunek: Rock

Recenzował: Grzegorz Bryk

Po więcej tekstów Grzegorza zapraszamy na https://polkazwinylami.wordpress.com/

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *