Bohaterką naszego wywiadu jest Michalina Malisz, skromna, utalentowana muzyk znana z kilkuletniej przygody w szwajcarskim Eluveitie.
Folk metalowe doświadczenie i pasja do gry na lirze korbowej pozwoliły Ślązaczce na wyrobienie własnej marki na scenie muzycznej. W towarzystwie życiowego partnera i zaprzyjaźnionych muzyków, do życia powołano Lyrre – jedyny taki zespół na krajowej scenie muzycznej.
G: Muszę przyznać, że przebieg Twojej kariery to nie tylko dowód na to, że „chcieć, znaczy móc”; co dobry przykład jak wstrzelić się niszę ze swoją pasją i uczynić z tego sposób na życie. Gdyby nie Twój angaż w Eluveitie, pewnie dalej miałbym problemy z identyfikacją „hurdy gurdy” (lira korbowa) (śmiech). Zacznijmy zatem u podstaw, jak w ogóle trafiłaś na ten skądinąd nietypowy dla rocka instrument?
M: Moja przygoda z lirą korbową zaczęła się właśnie od słuchania Eluveitie, wcześniej nie spotkałam się z tym instrumentem. Eluveitie przez długi czas było moim ulubionym zespołem, po kilku latach słuchania ich muzyki zdecydowałam się na kupno liry i rozpoczęcie nauki gry.
G: Jest to o tyle ciekawe, że pozycja Anny Murphy i jej bardzo charakterystyczny styl gry na tym instrumencie, były przez wielu postrzegane jako integralna część brzmienia szwajcarskiego zespołu. Nie skłamię, jeśli powiem, że Twój angaż w tamtym czasie wydawał się, przynajmniej dla części obserwatorów dość oczywisty. Aktywność w sieci, ciężka praca nad warsztatem i naturalność w grze przemówiły same przez siebie. Z perspektywy czasu, jak dużym wyzwaniem było samo zgłoszenie się do Chrigela i spółki?
M: Ciekawe było to, że stało się odwrotnie – to oni zgłosili się do mnie, a raczej Chrigel zagadnął mnie przez wiadomość na Facebooku. Napisał po prostu kilka słów o tym, że podobają mu się moje filmy na Youtubie. Kiedy zobaczyłam wiadomość, pomyślałam, że ktoś się pod niego podszywa i nie zwróciłam na nią zbytniej uwagi. Tego samego dnia zespół opublikował wiadomość o odejściu Anny, Iva i Merlina. Gdy zobaczyłam tego posta, wiadomość od Chrigela wydała mi się dużo bardziej wiarygodna. Odpisałam na nią szybko i około miesiąc później byłam już w drodze na pierwszą próbę. Było to wyzwanie logistyczne, ponieważ próby odbywały się oczywiście w Szwajcarii. Na czas koncertów dostałam też nową lirę, całkowicie inną od tej, na której grałam dotychczas. Cała ta sytuacja była dla mnie czymś, o czym nigdy nawet nie marzyłam, więc byłam przeszczęśliwa i to przyćmiło wszystkie trudności.
Michalina Malisz: Zostałam przyjęta od razu bardzo serdecznie.
G: O ile obecnie kojarzymy Cię jako profesjonalnego muzyka, lira nie jest Twoim pierwszym instrumentem; nie jesteś też samoukiem, ponieważ pasję do muzyki odziedziczyłaś od rodziców, którzy zadbali o edukację w szkole muzycznej. Ciekaw jestem jak skromna dziewczyna po rodzimej szkole muzycznej wypadła w zderzeniu z dziewięcioosobowym zespołem i mocnym charakterem Chrigela; wcześniej nabyte doświadczenie zaprocentowało wśród nowych kolegów-idoli?
M: Przez Chrigela i cały zespół zostałam przyjęta od razu bardzo serdecznie. Wszyscy byli otwarci na mnie jako nową osobę w składzie, początkowo jako zastępczynię Anny, później jako pełnowymiarowego członka zespołu. Wykształcenie muzyczne na pewno pomogło, szybko zgrałam się z zespołem (najbardziej pewnie pomogło to, że wszystkie kawałki znałam na pamięć od lat), a moje umiejętności spełniły wymagania Chrigela, więc wszystko poszło sprawnie. Na początku byłam trochę onieśmielona, ale to uczucie szybko ustąpiło zapałowi do wspólnej pracy.
G: Nie wszyscy wiedzą, ale pomimo tak rozbudowanego składu i niezliczonej ilości muzyków, którzy mieli swój wkład w karierę Eluveitie na kolejnych jej etapach, wizja tego zespołu nieprzerwanie od 2002 roku leży w rękach Chrigela. Nawet kiedy nagrywałaś swoje partie w studiu w Polsce, „lider” bo tak o nim można powiedzieć, był na miejscu. Nie czułaś nigdy presji z tego względu?
M: Raczej nie, zawsze było dla mnie jasne, że Chrigel wyznacza kreatywny kierunek Eluveitie i w pełni to akceptowałam. Nagrywałam partie, które napisał, a jeśli o to poprosił, tworzyłam też własne. Jako fanka zespołu byłam też fanką jego kompozycji i sposobu pisania muzyki. Podczas nagrywania partii liry na „Evocation II” w studiu RecPublica w Lubrzy pojawił się w pierwszym dniu, głównie po to, żebyśmy mogli wspólnie popracować nad brzmieniem liry i nagrać najważniejsze utwory. Pozostałe kilka dni nagrywałam sama.
G: Pamiętam mój pierwszy wywiad z Chrigelem w okolicach bardzo lubianego przez media „Helvetios”; urzekła mnie wiara w sukces zespołu, który największe trasy miał dopiero przed sobą, przełamując nieprzychylne opinie o „folk metalu”. Zresztą i tu w sumie już z perspektywy osoby, która była wewnątrz tego przedsięwzięcia – jak istotny dla tego kolektywu jest w ogóle metal? Jedne z najlepszych kompozycji w ostatnich latach mają mało wspólnego z ciężarem, a co dopiero agresją znaną z okresu debiutu. Co prawda, do brzmienia doszły blasty…
M: Metal był, jest i będzie integralną częścią muzyki Eluveitie. Chrigel i Jonas piszą utwory skierowane do fanów tego właśnie gatunku, a moim zdaniem „Aidus” jest jednym z najcięższych utworów Eluveitie od lat. Nie zapowiada się raczej, żeby muzyka zespołu zelżała w całokształcie, wydaje mi się, że na przyszłych wydawnictwach raczej będzie to coś na zasadzie balansowania większości cięższych utworów kilkoma lżejszymi, co zespół praktykuje od kilku lat, z wyłączeniem płyt akustycznych oczywiście.
Michalina Malisz o odejściu z Eluveite
G: Po sześciu latach szeregach przyszedł moment, w którym doszło do rozstania z zespołem. Zmieniły się priorytety, pojawiły nowe pomysły i chęć pracy na własny rachunek, zanim na dobre przejdziemy do tego, co dzieje się dalej zapytam dość odważnie, rozstaliście się w dobrej atmosferze, ale na ile „rozbrat” to wynik niepewnej sytuacji rynku muzycznej w czasie, jak i już po pandemii, a na ile jednocześnie szansa, aby dać światu coś „od siebie”?
M: Powodów mojego odejścia z zespołu było kilka, między innymi chęć zmiany trybu życia na bardziej stabilny oraz tworzenia własnej muzyki. Stabilizacja odnosi się tu jednak nie do sytuacji na rynku muzycznym, ale raczej to tego, co niesie ze sobą praca w zespole rangi Eluveitie – bardzo długie trasy, czasami na kilku kontynentach w ciągu kilku miesięcy, zarwane noce, długie podróże i związany z nimi stres. Oczywiście jest to też niesamowita przygoda, ale z czasem zaczęłam zauważać, że mimo iż granie koncertów bardzo lubiłam, to takie potężne trasy bardzo mnie wykańczały. Mój sposób myślenia o tej zmienił się między 20-tką, której bliżej byłam, gdy dołączyłam do zespołu, a 30-tką, której bliżej jestem teraz.
G: Pójście na swoje przyniosło nowy rozdział, ale dalej zakorzeniony w muzyce metalowej. Do życia powołałaś Lyrre, i o ile hurdy-gurdy w roli przewodnika po tej nowej krainie, to nie jest zaskoczenie, tak Twój glos, owszem. Jeszcze pięć lat temu otwarcie mówiłaś, że próbowałaś śpiewu i to nie dla Ciebie. Skąd zmiana i równoległe rozwijanie głosu jako nomen omen, kolejnego z instrumentów?
M: Co ciekawe, na początku myśleliśmy o znalezieniu męskiego głosu dla LYRRE. Zrobiliśmy nawet kilka przesłuchań, ale po pewnym czasie doszliśmy do wniosku, że to ja powinnam jednak spróbować swoich sił na wokalu. Piotr bardzo mnie do tego namawiał, twierdził, że podoba mu się mój głos i pasuje do wizji zespołu. Ja byłam zupełnie przeciwnego zdania, ponadto nigdy nie planowałam być wokalistką, zawsze bardziej interesowała mnie gra na instrumencie. Wydaje mi się, że pomogło mi podejście, które opisałeś – traktowanie głosu jako kolejnego instrumentu i bardziej próba wyrażenia siebie niż dopasowania się do jakiegoś konkretnego stylu. Nauka śpiewu była i nadal jest dla mnie dosyć trudna, nie jest to coś, co przychodzi mi naturalnie, kilka razy po drodze chciałam się poddać. Wytrwałam jednak, dokończyliśmy nagrania i oto, niespodziewanie, zostałam wokalistką. Taką, która jeszcze wiele musi się nauczyć, ale jednak.
G: Z tym, że śpiewałaś już nieco wcześniej, YouTube wszystko pamięta (śmiech). Jesteś fanką metalcoru i pochodnych, i piję tutaj do coveru „Throne” od Bring Me The Horizon wespół z TwinHarps. Chyba niepotrzebnie odejmujesz sobie talentu. Bazując na komentarzach, wielu chciałoby Cię usłyszeć w roli wokalistki w Eluveitie. Tego już nie doświadczymy. Nie kusiło Cię, aby wyrwać choć kilka linijek od Fabienne?
M: To prawda, przed LYRRE nagrałam kilka coverów na Youtube, ale to trochę inny kaliber niż zostanie twarzą zespołu, nagrywanie płyt i śpiewanie na żywo. A jeśli chodzi o wokale w Eluveitie, to raczej nie było takiego tematu, w momencie, gdy dołączyłam do zespołu nie byłam absolutnie gotowa ani szczerze mówiąc również zainteresowana, wokalnym udźwignięciem takich kawałków jak Rose for Epona czy Call of the mountains. Chciałam grać na lirze i to właśnie robiłam. A Fabienne sprawdza się świetnie w roli wokalistki, więc wszystko wyszło na plus!
Michalina Malisz o nowym projekcie Lyrre
G: Nie chcę powiedzieć, że w Lyrre startujecie od zera, Twój mąż nie jest też anonimowym muzykiem, a gdyby ktoś chciał bliżej zapoznać się z hurdy-gurdy wręcz powinien się odezwać do prowadzonej przez Was firmy (Ancestore). Macie background (scena, koncerty, znajomości w branży), know-how (oboje graliście w folk-metalowych zespołach) i jedyne, co tutaj nie pasuje to rodzimy rynek muzyczny. Mało tego, mam wrażenie, że celowo odżegnujecie się od terminu „folk” w kontekście swojego zespołu; zdziwiłem się, kiedy w materiale dotyczącym kampanii na Kickstater użyliście terminu neośredniowieczny metal. To celowy zabieg?
M: Na potrzeby Kickstartera staraliśmy się wymyślić jakiś termin, który podsumowywałby inspiracje w naszej muzyce. Koncepcyjnie raczej odchodzimy od folku, niewiele jest go też wśród wykonawców, którzy wpływają na nas muzycznie. Trzeba wziąć pod uwagę, że kiedy otwieraliśmy zbiórkę, w sieci była opublikowana tylko jedna piosenka LYRRE – „Divide and Conquer”. Musieliśmy więc skupić się bardziej na opisaniu tej muzyki fanom i potencjalnym wspierającym. Obecnie, gdy album jest już wydany, nie użyłabym wobec niego określenia „neośredniowieczny metal”. Po tym, do jak różnych gatunków klasyfikują nas słuchacze (power metal, symphonic metal, dark folk metal), dochodzę do wniosku, że jest to po prostu metal z lirą korbową.
Klasyfikacje, zarówno wśród słuchaczy jak i prasy, to miecz obosieczny. Z jednej strony, Lyrre będzie kojarzone przez Twój udział w Eluveitie, z drugiej zaś, biorąc pod uwagę raczej wąskie grono folkowych zespołów w kraju, macie szansę, aby zwłaszcza na koncertach, przebić się do nowego grona słuchaczy. Jedna z okazji w ramach festiwalu Castle Party – byłaś tam kiedykolwiek jako uczestnik?
Na Castle Party nigdy wcześniej nie byłam, więc odwiedzenie tego festiwalu po raz pierwszy jako muzyk było dla mnie dużym wyróżnieniem. Wszyscy byliśmy bardzo podekscytowani, bo CP to festiwal legenda! Mamy wrażenie, że nasz set w upalnym słońcu został przyjęty bardzo pozytywnie i mimo niedużej ilości zespołów metalowych w line-upie, dobrze wpisał się w klimat wydarzenia.
Nastomiast odnośnie do klasyfikacji wśród słuchaczy i prasy – zdajemy sobie sprawę z tego, że kategoryzowanie LYRRE jako folk metal może się pojawić i akceptujemy to. Mamy silne przeszłe powiązania z tą sceną, a lira korbowa kojarzy się z nią dość jednoznacznie. W swojej muzyce chcemy jednak być wolni od stereotypów, eksplorować brzmienia, które nas ekscytują i pokazać, że lira to dużo więcej niż folk.
Skoro mowa o festiwalach, macie dość duży komfort gry w tym sezonie na plenerowych wydarzeniach, w tym poza Polską, a późna jesień zapowiada się nie mniej interesująco. Mam wrażenie, że bardzo ostrożnie podchodzicie do propozycji koncertowych, bez presji i raczej w miejscach, które faktycznie mogą się przysłużyć. Choć jesteście debiutantami pod szyldem Lyrre, pewien etap pracy u podstaw macie za sobą?
To prawda, priorytetem jest dla nas staranność nie tylko w doborze wydarzeń, na których gramy, ale również w absolutnie każdym aspekcie, dotyczącym LYRRE – począwszy od najważniejszego, czyli pisania muzyki, po oprawę wizualną i ludzi, z którymi współpracujemy na każdym z tych etapów. Zdajemy sobie sprawę, jak bardzo jest to istotne dla odbioru zespołu. LYRRE daje nam możliwość, ale też poniekąd wymaga, w naszym odczuciu, zaprezentowania tego, co w nas najlepsze. Niesamowicie nas to motywuje.
Kilka tygodni temu, Nergal z Behemoth dość otwarcie przyznał, że obecny rynek muzyczny nie potrzebuje nowych artystów; branża nie jest w stanie ich ani przyjąć, ani odpowiednio wypromować. Przy tak rozwiniętym systemie działalności w duchu DIY, chciałoby się rzec, że mówi bez sensu, ale może mieć rację pod jednym względem – muzyki jest za dużo w stosunku do tego, ile czasu mogą na nią poświęcić słuchacze. Gdybyś miała zadać kłam stwierdzeniu Nergala w odniesieniu do własnego zespołu, co by to było?
Jeśliby spojrzeć na muzykę z czysto statystycznego punktu widzenia – nakład utworów publikowanych na serwisach streamingowych zarówno przez zespoły wydawane przez wytwórnie, jaki i artystów DIY, szokuje. Ponoć obecnie jest to 120 tysięcy piosenek dziennie. W samym 2022 roku w sieci pojawiło się ich ponad 34 miliony. Widzimy więc, że z perspektywy czysto biznesowej rynek nie potrzebuje nowych artystów, ponieważ ilość tworzonej muzyki znacznie przewyższa nie tyle nawet potrzeby, co fizyczne możliwości słuchaczy. Jeśli muzycy zakładają obecnie zespół z myślą, że będzie on źródłem zarobków – prawie na pewno czeka ich rozczarowanie. Muszą być przygotowani na to, że rozwinięcie projektu od zera do poziomu, który może potencjalnie zainteresować słuchaczy, to ogromny koszt nie tylko finansowy, ale także czasowy. To zaledwie początek. Nawet duże, uznane zespoły zmagają się obecnie z trudnościami finansowymi. A będzie jeszcze ciężej. Nie da się więc zaprzeczyć, że wypowiedź Nergala jest uzasadniona.
Jednakże, nie każdego motywują aspekty finansowe i wizja pracy w zespole jako kariery zawodowej. Jest jeszcze chęć tworzenia, kreatywnego spełnienia się, bycia na scenie. Jeśli ktoś chce założyć projekt muzyczny, publikować muzykę i grać koncerty, ponieważ czuje potrzebę takiego rodzaju ekspresji, żadne przestrogi go nie powstrzymają. Myślę również, że tworzenie muzyki daje nam możliwość pozytywnego wpływu na życie innych ludzi. Kto wie, może właśnie Twój zespół będzie czyimś ulubionym zespołem? Czy jesteśmy w stanie wycenić wartość tego aspektu? Może Twoja muzyka i teksty przemówią do kogoś i zmienią jego dzień lub nawet całe życie?
Często myślę o tej kwestii i ostatecznie zawsze dochodzę do jednego wniosku: cieszę się, że moi ulubieni wykonawcy, którzy zaczynali i rozwijali swoje projekty w ostatnich kilku latach, nie poddali się w obliczu miażdżących statystyk. Moje życie byłoby bez nich o wiele uboższe.
Rozmawiał Grzegorz Pindor