Administratorr Electro – „Biznesy i romanse”

Zaledwie przed paroma miesiącami mogliśmy słuchać pierwszego koncertowego wydawnictwa Administratorr Electro „Wstrząsy”, a Bartosz Marmol niespodziewanie wyciągnął z kiszeni również kolejny, czwarty album studyjny.

I już gdy pisałem o „Wstrząsach” zaznaczałem, że jest wyraźna różnica pomiędzy wczesnym Administratorrem i jego późniejszymi płytami, że ta muzyka dojrzewała wraz z głównym dowodzącym, stawała się coraz bardziej przepełniona tęsknotą. „Biznesy i romanse” nie zbaczają z tego kierunku.

Nostalgia i melancholia wylewają się z głośników wartkim strumieniem otaczając swoim bezkresem niewielką wyspę, niejako pustelnię dla chłopca o złamanym sercu piszącego te swoje listy o przeszłości. Gdy już nakreśli historię, zwija kartkę w rulonik, wpycha w butelkę i ciska nią w wodę nie bardzo się przejmując czy ktoś ją jeszcze kiedyś odkorkuje. Takiego rodzaju to teksty i utwory.

Problemy uczuciowe podmiotów lirycznych Marmola stanowią kanwę opowieści budowanych trochę w myśl cytatu z „Casablanki”, że „zawsze będziemy mieli Paryż„. Jakby się tak bliżej przyjrzeć to wszystkie piosenki z „Biznesów i romansów” składają się w całość, w koncept-album, bo Marmol śpiewa, że „w czasie przeszłym nie możemy żyć”, gdzie indziej wspomina: „za tydzień o tej porze już nas nie będzie”, a jeszcze w innym miejscu: „nie ogarniam już tego sam, wszyscy mówią: „Nie ma jej sześć lat””. Diagnoza jest prosta: „Nie udało się ukraść twego serca”. A rozwiązanie? To Marmol też odnajduje: „Sensu szukałem w świątyniach, z czasem wiem, że lepszym miejscem jest bar”. Więc choć nie było happy endu, to wspomnienia wciąż rozpalają serce tęsknotą.

Reklama

Materiał został w punkt otoczony poduchą ciepło brzmiących barw syntezatorów zbliżając go w rejony synth-popu i sięgając po beztroski oraz modny ostatnio retro klimat lat osiemdziesiątych. Zresztą już grafika z okładki buduje pomost do czasów szczytu popularności automatów z grami wideo i filmów nowej przygody Spielberga. Całość jest cukierkowa, ale w wyjątkowo smaczny i lekkostrawny sposób. Same utwory natomiast czarują lekkością i ulotnością pozostawiając wrażenie obcowania z wartościowym materiałem. Oczywiście nie ma tu miejsca na instrumentalne szaleństwa, nie taka jest idea. Tu rozchodzi się o klimat, który Marmol ze swoją świtą tworzy bezbłędnie. Momentami czuć nawet Depeche Mode („Mroczne biznesy”, „Amatorzy nocnej ciszy”) i polską nową falę.

Posłuchajcie zresztą „Mrocznych biznesów”, „Za tydzień o tej porze”, „Tajemne życie karaluchów” czy „Jak po swoje” – to kapitalne wizytówki tego albumu. I choć nawet jeśli utwory dostają więcej przebojowości, to wciąż unurzane są w myslovitzowskiej nostalgii. To swoją drogą niesamowite jak niby zimna elektronika potrafi tworzyć gęsty i ciepły klimat. Świetny, melancholijny album od Administratorr Electro.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *